Mieszkasz przy szkole? Wyrazy współczucia. Tak niszczy nas "wielkomiejska samochodowa hipokryzja"

gazeta.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: Arch. pryw/Zarząd Dróg Miejskich


Dzieci do szkół samochodami odwożą ci, którzy muszą i ci, którzy nie muszą, ale chcą. Bo ciepło, wygodnie i szybko. Tymczasem ulice, przy których stoją placówki, potrafią się rano błyskawicznie zakorkować. A przeciskające się, zawracające auta ze zdenerwowanymi kierowcami i przemykajcie między nimi dzieci to kiepskie połączenie. Pomstujemy na korki, a chwilę później sami się do nich przyczyniamy. Gdzie tu sens?
SYTUACJA 1
- Mieszkam zaraz przy szkole. Ma to swoje plusy, bo dziecko "z kluczem na szyi" puszczam i z sypialni widzę, czy weszło do placówki. Na tym jednak plusy się kończą. jeżeli rano mam gdzieś jechać, to samochód z garażu muszę wystawić dzień wcześniej - mówi w rozmowie z eDziecko.pl Alicja (nazwisko do wiadomości redakcji), mieszkanka warszawskiej Białołęki. - Wyjazd z bloku wypada na ulicę dojazdową do szkoły. To jest koszmar. Korek jest taki, iż szpilki się nie wciśnie, nie mówiąc o tym, aby ktoś mnie przepuścił, żebym mogła wyjechać. Raz rano stałam pół godziny, zanim ktoś pozwolił mi wyjechać. Parkują dosłownie wszędzie, na chodnikach, a choćby na środku ronda (w końcu to tylko na chwilkę, prawda?). Dodatkowo to najgorszy rodzaj kierowców - zdenerwowani, spóźnieni i udręczeni poranną domową nerwówką. Nikt nie bawi się tutaj w kulturalną jazdę. Na parkingu walka o miejsca idzie na śmierć i życie - dodaje.


REKLAMA


Zobacz wideo Po czym poznać, iż dziecko ma skrócone wędzidełko? Logopedka mówi o "domowym teście"


SYTUACJA 2
- Mieszkam na Ursynowie, blisko szkoły, mój syn chodzi tam na piechotę, ale zdarza się, iż jak zaśpimy, to podwożę go autem w drodze do przedszkola, gdzie zostawiam młodsze dziecko. I potem do pracy. Rano w naszym domu trwa walka o każdą minutę, więc nie ma mowy, żeby inaczej to zorganizować - tłumaczy Sylwia (nazwisko do wiadomości redakcji). - Niestety często w korku w samochodach widzę znajome mamy, choćby takie niepracujące zawodowo, które przywożą do szkoły całkiem duże dzieci. Mimo iż mieszkają kilka ulic dalej. No tego nie rozumiem. A z drugiej strony wiem, iż one też są mieszkańcami miasta, też płacą tu podatki i mają prawo jeździć autem. To miasto powinno reagować na zmieniającą się sytuację i wprowadzać zmiany, które pozwolą rano się dostać do placówek bez korków - mówi.
SYTUACJA 3
- Chociaż byłoby szybciej samochodem, odprowadzam dziecko do szkoły pieszo. Robimy sobie rano piętnastominutowy spacer. To czas tylko dla nas - mówi Darek (nazwisko do wiadomości redakcji). - Chwilę przed godziną ósmą na ulicy, przy której stoi placówka, widać morze stojących i trąbiących aut. Śmiać mi się chce z tych wszystkich wkurzonych rodziców. "Trzeba było zostawić auto w domu i się ruszyć na nogach" - mam ochotę im powiedzieć. Wszyscy narzekają na korki, a potem sami wsiadają do samochodu, choćby wtedy, gdy obiektywnie nie muszą. Co to za wielkomiejska samochodowa hipokryzja? - pyta.


Korek w okolicy szkoły na warszawskim Ursynowie. archiwum prywatne


Rodzice wożą, choć nie muszą?
Choć apokaliptyczne obrazki z osiedlowych ulic zdają się sugerować, iż samochód wybiera 99 proc. rodziców, wcale tak nie jest.
- Z naszych danych wynika, iż odsetek dzieci dowożonych do poszczególnych szkół samochodem nie przekracza 20 proc., a często wynosi kilka więcej niż 10 proc. - mówi w rozmowie z eDziecko.pl Maciej Dziubiński, zastępca rzecznika prasowego Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie. Jak widać, to wystarczy, żeby kompletnie sparaliżować ulicę, przy której stoi szkoła.


A to tylko dane poranne. Okazuje się bowiem, iż po południu kilka dzieci, które przyjechały samochodem, również wraca do domu w ten sposób. Na przykład do szkoły przy ul. Hirszfelda rano 17,6 proc. uczniów i uczennic było przywożonych autem, a odbieranych - zaledwie 8,3 proc. To znaczy, iż dzieci te potrafią same poruszać się między domem a szkołą pieszo i transportem zbiorowym.


A może by tak... zakaz ruchu przed szkołami?
Jednym ze sposobów poradzenia sobie z tym problemem jest prowadzony przez Zarząd Dróg Miejskich program "Droga na szóstkę". W ramach programu powstają tzw. szkolne ulice. To ulice, na których obowiązuje chwilowy zakaz ruchu aut bezpośrednio przed wejściem do placówek. Chwilowy, czyli taki, który trwa od godz. 7:30 do 8:15.
- Do tej pory powstało sześć szkolnych ulic, przy których znajduje się osiem placówek. Pierwszą zrealizowaliśmy na Ursynowie, przy ul. Hirszfelda, a najnowsza, otwarta we wrześniu tego roku, to ul. Reja na Ochocie. W przygotowaniu jest pięć kolejnych miejsc. We wrześniu uruchomiliśmy też nabór do kolejnej edycji programu "Droga na szóstkę". Zajmiemy się w jej ramach opracowaniem około kolejnych 10 przypadków. Zgłoszeń jest kilka razy więcej, więc wygląda na to, iż liczba szkolnych dróg na szóstkę w Warszawie gwałtownie urośnie - mówi Maciej Dziubiński.


'Samochody parkują dosłownie wszędzie' Arch. prywatne


"W okolicy szkoły pojawia się mniej samochodów"
Nie tylko Warszawa działa na rzecz poprawy bezpieczeństwa i ulepszenia ruchu w okolicach szkolnych. Wrocław powołał choćby "Oficerkę pieszą", czyli urzędniczkę odpowiedzialną za koordynację prac nad szkolnymi ulicami na poziomie Urzędu Miasta.
Zamknięcie dla ruchu samochodowego uczęszczanej ulicy w czasie sporego natężenia ruchu brzmi jak przepis na korek w całej najbliższej okolicy. Maciej Dziubiński zapewnia, iż nie. - Każdą zmianę poprzedza analiza układu i wykorzystania pobliskich ulic. W okolicach, gdzie rzeczywiście dojdzie do ograniczenia ruchu aut, sytuacja gwałtownie się normuje - mówi. Bezpieczna infrastruktura ulic prowadzących do szkoły ułatwia rodzinom decyzje o rezygnacji z samochodu na rzecz przemieszczania się pieszo i z pomocą rowerów czy hulajnóg. To oznacza, iż w okolicy szkoły pojawia się mniej samochodów, a więc korki mogą wręcz się zmniejszyć - dodaje.


Korek w okolicy szkoły na warszawskim Ursynowie. archiwum prywatne


Może nie trzeba zamykać ulic?
Brzmi pocieszająco. Przy okazji warto się zastanowić nad jeszcze jednym aspektem wożenia dzieci autem do szkoły. W ten sposób odbieramy im okazję do odrobiny ruchu, i to na świeżym powietrzu. A tego współczesne dzieci, jak wiadomo, nie mają w nadmiarze. pozostało coś. Bruce Appleyard, amerykański urbanista, profesor planowania miejskiego na Uniwersytecie Stanowym w San Diego przeprowadził badanie na dzieciach często wożonych przez rodziców do szkoły i tych, które tę drogę pokonują samodzielnie - pieszo i na rowerze. Okazało się, iż badani z drugiej grupy mieli lepszą orientację w terenie i byli bardziej spostrzegawczy. U tych z pierwszej grupy częściej pojawiały się poczucie zagrożenia i niechęci.


Samochody z dziećmi odwożonymi na lekcje do Szkoły Podstawowej nr 323 przy ul. Hirszfelda 11 w Warszawie Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl


- Warto się więc zastanowić, czyją decyzją jest podwożenie dziecka pod drzwi szkoły? Dla kogo jest to wygodne? Czy jest niezbędne i czy rzeczywiście nam służy, oszczędza czas, nerwy, pieniądze? - pyta rzecznik ZDM. - Nasze doświadczenie podpowiada, iż zmotoryzowani rodzice przeceniają zalety jeżdżenia samochodem do szkoły. Dodatkowo pytamy w ankietach skierowanych do dzieci, jak wolą podróżować. Uwielbiają hulajnogi, rowery, spacer z rodzicem - zapewnia.
Co sądzisz o wożeniu dzieci do szkoły przez rodziców samochodami? Daj znać w komentarzu


Przed wieloma szkołami w dużych miastach, na chwilę przed godziną ósmą rano, sytuacja wygląda podobnie. Określenie jej jako "młyn" to w wielu przypadkach eufemizm. Do placówek spieszą się uczniowie - zjeżdżają się rowerami, hulajnogami, przychodzą pieszo z domu lub całymi grupkami z przystanku komunikacji miejskiej. Niektórzy przeciskają się między samochodami rodziców, którzy przywieźli swoje dzieci. Każdy chce gwałtownie podjechać, wyrzucić malca i jechać dalej do pracy. Niektórzy parkują (czasem byle jak), bo młodsze dzieci trzeba odprowadzić. Dojazd do szkół nierzadko się korkuje. Słychać klaksony zniecierpliwionych kierowców, czasem pokrzykiwania.
Idź do oryginalnego materiału