Miłość bez granic: Historia, która łączy serca z różnych stron świata

twojacena.pl 9 godzin temu

Józef? zaskoczona spojrzała sąsiadka, jesteś w domu? Myślałam, iż w Warszawie. Lidia mówiła, iż zmienicie się dopiero za dwa tygodnie.

Trochę zachorowałem mruknął Józef Marek, zamykając drzwi i odwracając się do niej.

Coś poważnego? zapytała troskliwie.

Coś takiego! wykrzyknął z wyraźnym zdenerwowaniem, tylko kaszlę od czasu do czasu, a już wszyscy robią z tego wielką aferę! Odejdź, dziecko zaraz się zarazi! tak to słyszałem. Lidia musiała iść na własny rachunek, nocą wyjechała.

I jak długo zamierzacie tak żyć? dodała z nutą szyderstwa, nie nudzi już to was?

Co masz na myśli? zmarszczył brwi Józef.

Nie lubił, gdy ktoś wtrącał się w jego rodzinne sprawy, ale tym razem nie powstrzymał się.

Metodą zmiany miejsca pracy!

No tak, Tereso skrzywił się, a co tu ma wspólnego metoda zmiany miejsca pracy? My nie jedziemy codziennie do fabryki. Dla nas to czysta przyjemność.

Przyjemność? zauważyła, obserwując ich, ostatnio chodzicie jakbyście wpadli w wodę! Cieszcie się! Może już przestaną się z siebie nabijać? Nikt i tak nie doceni!

***

Córka Józefa i Lidii, Jadwiga, po ukończeniu studiów szukała pracy w swoim zawodzie prawie rok. Zawsze coś nie grało: albo zbyt daleko, albo niska pensja, albo po prostu nie podobało się. Rodzice uspokajali ją, iż w końcu znajdzie to, czego szuka. ale marzenie o wymarzonej posadzie wciąż pozostawało jedynie snem.

W końcu Jadwiga postanowiła wyjechać do Warszawy. Towarzyszka z roku podeszła do niej i zaproponowała wspólny wyjazd, mówiąc, iż w stolicy pojawiły się jeszcze wolne etaty i dwoje będzie bezpieczniej niż jedno. Rodzice nie byli zachwyceni. Uważali, iż w domu może się spokojnie ułożyć wystarczy trochę poczekać. Jadwiga nigdy nie mieszkała sama, nie miała pojęcia, co to znaczy wynająć mieszkanie, a to nie była tania przyjemność. Zastanawiali się, na czyje barki spaść ta ciężka odpowiedzialność, choćby na chwilę. Na jak długo?

Mimo wszelkich namawianek i argumentów, Jadwiga obiecała dzwonić codziennie i przyjeżdżać częstoczęsto, po czym ruszyła w podróż do Warszawy.

Znalazła pracę nieźle. Nie musiała wynajmować lokum przyjęto ją do akademika, o czym nie śniła. Na początku przyjeżdżała regularnie, tęskniła. Z czasem wizyty stały się rzadsze, a kontakt ograniczył się do sporadycznych telefonów.

W Warszawie zakochała się w Krzysztofie, młodym warszawiaku. Ich romans rozkwitał gwałtownie i niedługo padło pytanie o ślub. Józef i Lidia byli w niebiańskim siódmym niebie, gdy ich córka potajemnie oznajmiła, iż spodziewa się dziecka.

***

Po weselu młoda para wynajęła mieszkanie. Krzysztof od razu odmówił zamieszkania z rodzicami, co ich nieco uraziło, ale nie spierali się. Chcesz żyć samodzielnie żyj. Tylko nie licz na naszą pomoc.

Krzysztof uśmiechnął się i odparł:

Nie zamierzam liczyć!

Po co tak? łagodnie upominała Jadwiga, kiedy zostali sami to twoi rodzice. Co by się mogło stać?

Nie bój się objął ją Krzysztof, wszystko będzie dobrze.

***

Rzeczywiście, wszystko szło gładko. Młodzi dobrze zarabiali, ciąża przebiegała pomyślnie, Jadwiga poszła na urlop macierzyński i urodziła piękną, zdrową dziewczynkę Weronikę. Dziadkowie z zachwytem przyjmowali wnuczkę, a ich sąsiedzi, emeryci z Warszawy, odwiedzali ją co tydzień. Rodzice Jadwigi przyjeżdżali, kiedy mogli: ojciec dopiero kończył rok do emerytury, matka miała jeszcze pięć lat do własnego przejścia na ławkę rentierów.

***

Spokój trwał, dopóki Krzysztof nie stracił pracy. Nie stracił, po prostu sam się zwolnił, pewny, iż znajdzie lepsze stanowisko. Nie udało się w ostatniej chwili wakat przydzielono innemu. Złość go przytłoczyła, po co sięgnął po alkohol, stał się drażliwy i rozgniewany, aż wylądował w ciężkiej depresji, z której musiał wyjść w szpitalu.

Jadwiga rozdarła się między mężem a dzieckiem. Krzysztof domagał się coraz więcej uwagi, niekiedy choćby więcej niż dwulatka Weronka. Do tego przyszła teściowa, ciągle powtarzająca, iż Jadwiga zupełnie porzuciła jej syna.

Na jakim karku? zdziwiła się Jadwiga. Przecież jestem na urlopie macierzyńskim.

To może już przestań siedzieć w domu! Dziecko ma dwa lata! Idź pracować! Czy zamierzasz całe życie żyć z naszego rachunku?!

Jadwiga nie wiedziała, czy teściowa naprawdę tak myśli, czy tylko udaje. Krzysztof od pół roku nie pracuje, rodzina żyje z zasiłków macierzyńskich i z pieniędzy, które odłożyli na własne mieszkanie; jej rodzice przekazują im jedną pensję. A ona zarzuca teściowej chleb to aż boli. Mimo to Jadwiga wytrzymywała i w końcu zwierzyła się rodzicom.

Józef i Lidia wsłuchali się i doradzili, by poszukać żłobka na wszelki wypadek.

Po pierwsze, to zajmie trochę czasu powiedziała matka.

Po drugie, jeżeli teściowa podniosła ten temat, nie odpuści łatwo dodał ojciec.

A Weronka pozostało mała! szlochała Jadwiga. Jaki żłobek?!

Twoją córkę oddaliśmy do żłobka półtora roku temu uśmiechnęła się Lidia. A patrz, jaka jesteś teraz!

Mamo! łzy wzbierały w oczach Jadwigi. Czy naprawdę nie było innej drogi? Dlaczego mam teraz ranić dziecko przez chciwość tej… głupiej babci?!

Zobacz sam, córeczko wtrącił Józef. Pamiętaj, jeżeli będziemy potrzebni, pomożemy, jak tylko możemy.

Lidia, słysząc to, wzruszyła ramiona i pomyślała: Zobaczymy, czym naprawdę możemy pomóc, gdy mają 700 km do nas.

***

Wkrótce miejsce w żłobku znalazło się szybciej, niż się spodziewano. Jadwiga poinformowała przełożonych, iż wróci do pracy za miesiąc. Wtedy Krzysztof też znalazł nową posadę. Pozostało jedynie przyzwyczaić Weronkę do żłobka.

***

Pracownicy żłobka polecili najpierw przywozić dziewczynkę na godzinę, potem na dwie, a potem aż do obiadu. Brzmiało to prosto, ale w praktyce okazało się ogromnym wyzwaniem. Gdy tylko zobaczyła budynek, Weronka zaczęła głośno krzyczeć nie płakać, a ryczeć. Tak krzyczała przez cały tydzień. W szatni chwilowo ucichła, ale gdy tylko poczuła, iż mama odchodzi, krzyk wracał.

Próbowano, by Krzysztof ją woził, potem oboje rodzice razem, ale nic nie pomagało. Zostawiali ją w nadziei, iż się uspokoi, kiedy odejdą bez skutku. Pracownicy w końcu przyznali:

Nie martwcie się, zdarza się. Przyprowadzajcie Weronkę za kilka miesięcy, niech rośnie. Miejsce zostawimy.

Łatwo mówić za kilka miesięcy wykrzyknęła Jadwiga, wracając do domu. A ja muszę iść do pracy! Jak mam to pogodzić?

Nie wiem odparł Krzysztof. Ale nie możemy tak męczyć dziecko.

A twoi rodzice są już na emeryturze! Jadwiga wpadła na pomysł. Mieszkają niedaleko! Niech przyprowadzają Weronkę do żłobka, choćby na jakiś czas.

Dobrze, porozmawiam z nimi odparł Krzysztof, choć wątpił, iż się zgodzą.

W końcu dziadkowie, choć początkowo niechętnie, przejęli się opieką nad Weronką. Zaskakująco gwałtownie dziecko przyzwyczaiło się do grupy, szło spokojnie, machało ręką na pożegnanie. Gdy przyszedł czas, by położyć dzieci na drzemkę, Weronka zdecydowanie odmówiła, ale po kilku telefonach do babci i dziadka, którzy przyjeżdżali na ratunek, sytuacja się ułożyła.

Po kilku miesiącach Weronka uczęszczała do żłobka tylko do godziny dwunastej, a rodzice, cytując własne zdrowie, przestali przychodzić po nią. Matka Krzysztofa narzekała:

Potrzebny jest oko za oko, a ja mam wysokie ciśnienie! A ojciec ma problemy z kręgosłupem Wiesz, Krzyś, jak on się męczy

Wiem odparł Krzysztof, marszcząc brwi. Co teraz zrobić? Żłobek wypuścił ją o dwunastej, a my w tym czasie pracujemy

I co z tego, iż nie dziękują! wybuchła teściowa. Patrz, jak nas nagrodzili, iż prawie rok siedzieliśmy przy dziecku!

Nie rok, a kilka miesięcy sprostowała Jadwiga. To i tak wasz pomysł był, by wysłać Weronkę do żłobka. Gdybyśmy tego nie zrobili, siedziałaby w domu i nie miałaby problemów.

Czyli to nasza wina?! krzyknęła teściowa, chwyciwszy męża za rękę i ciągnąc go w stronę przedpokoju.

***

Co teraz? zapytał Krzysztof, kiedy drzwi się zamknęły za rodzicami.

Nie wiem wzruszyła się Jadwiga. Może muszę zrezygnować z pracy.

To nie wyjście.

Co proponujesz?

Zostaw Weronkę w żłobku na cały dzień.

A rano? Sam ją tam zaniesz? Nie biorę w tym udziału!

Ale wszyscy dzieciaki chodzą do żłobka bez problemu!

Nasza córka nie jest wszystkim!

W tej chwili zadzwoniła telefon. To matka Jadwigi, Lidia, informowała, iż przyjedzie jutro, bo ma urlop i może się wyjechać. Jadwiga, jak dziecko, trzaskała rękami:

Jutro przyjedzie mama! Jesteśmy uratowani!

To świetnie odparł Krzysztof, uśmiechając się. W końcu poznam teściową. Mam nadzieję, iż się dogadamy.

Oczywiście dodała Jadwiga. Mam światową mamę. Na pewno coś wymyśli.

***

Lidia rzeczywiście znalazła rozwiązanie. Obiecała, iż z ojcem będą przyjeżdżać na zmianę, by pilnować Weronki, bo sami nie mają takiej możliwości. Nie bądźcie obrażeni, dzieciaki mają swój rytm. Raz są siły, raz ich już nie ma mówiła, patrząc na synazięcia.

Nie martw się, kochanie zapewniła Jadwiga, łzami w oczach. Nie miałam innej opcji. Dlaczego mam teraz ranić dziecko przez tę głupią babcię?!

Zobacz sam, córeczko wtrącił Józef. Pamiętaj, iż jeżeli coś będzie, pomożemy.

Lidia westchnęła i pomyślała: Co naprawdę możemy zrobić, mając 700 km między nami?

Miejsce w żłobku znalazło się szybko. Jadwiga poinformowała dyrektora, iż wróci do pracy za miesiąc. W tym samym czasie Krzysztof dostał ofertę w nowej firmie. Teraz jedyne, co pozostało, to przyzwyczajenie Weronki do placówki.

Pierwszy dzień w żłobku miał trwać godzinę, potem dwie, a potem aż do obiadu. Brzmiało to prostolinijnie, ale w praktyce było ogromnym wyzwaniem. Gdy tylko zobaczyła budynek, Weronka zaczęła ryczeć, nie płacząc. Tak ryczała cały tydzień. W szatni chwilowo ucichła, ale gdy tylko poczuła, iż mama odchodzi, krzyk wracał.

Rodzice próbowali, by Krzysztof ją woził, później oboje razem, potem choćby dziadkowie przyprowadzali ją naW końcu cała rodzina, choć wyczerpana, usiadła razem przy kominku, wspominając wszystkie trudności i czując, iż mimo burz przetrwali, bo miłość i wzajemne wsparcie zawsze prowadziły ich do domu.

Idź do oryginalnego materiału