Młody milioner znajduje omdniętą dziewczynkę z dwojgiem bliźniaczych niemowląt na zaśnieżonym rynku.

polregion.pl 4 godzin temu

Hej, słuchaj, muszę Ci opowiedzieć, co się stało ze mną w tej zimowej nocy. Byłem wtedy dwudziestotrzyletnim multimilionerem odziedziczyłem fortunę po rodzicach i w pięć lat podwoiłem ją, a potem jeszcze podtriple. Siedziałem w swoim dużym apartamencie na szczycie Wieży Morawskich w Warszawie, patrząc, jak śnieg sypie się za oknem. Zegar na biurku pokazywał 23:47, ale nie miałem ochoty wracać do domu. Było już po północy, a ja wciąż pracowałem przy kolejnych raportach finansowych, które zaczynały rozmywać się przed moimi oczami. Potrzebowałem oddechu, więc wziąłem ciepły płaszcz z kaszmir? z kaszmiru, i ruszyłem na podwórko, gdzie stał mój Audi A6.

Na zewnątrz mróz był naprawdę mroźny, -15°C, a wiatr hulał jakby w grudniowym Krakowie. Po kilku minutach jazdy zatrzymałem się przy Łazienkowskim Parku. Park był kompletnie pusty, oprócz kilku pracowników utrzymujących go w czystości pod żółtym światłem latarni. Śnieg padał grubymi płatkami, tworząc niemal bajkowy krajobraz. Pomyślałem: Może krótki spacer pomoże, i wysiadłem. Gdy tylko otworzyłem drzwi, zimny podmuch uderzył w twarz jak małe igiełki.

Nagle usłyszałem cichy płacz. Najpierw pomyślałem, iż to wiatr, ale dźwięk był zbyt słaby, by go zignorować. Szukałem źródła, a potem usłyszałem go wyraźniej dochodził z placu zabaw. Serdecznie próbowałem nie myśleć o niczym, ale serce mi przyspieszyło. Tam, pod zasypanymi śniegiem huśtawkami i zjeżdżalniami, zobaczyłem małą dziewczynkę, nie starszą niż sześć lat, w cienkim płaszczyku, zupełnie nieodpowiednim na taką zimę. Trzymała w ramionach dwa małe, drżące kształty były to niemal identyczne niemowlęta.

Bebki, Boże! padło mi z ust, kiedy natychmiast ukląkłem w śniegu. Dziewczynka była nieprzytomna, a jej usta przybrały niepokojący, niebieskawy odcień. Palcami drżącymi sprawdziłem puls był słaby, ale żywy. Dzieciaki zaczęły płakać głośniej, czując ruch. Bez zastanowienia zdjąłem płaszcz i owinąłem trójkę w niego, po czym wyciągnąłem telefon. Ręce drżałymi drżały tak, iż prawie go upuściłem.

Dr. Kowalski, wiem, iż jest późno, ale to awaryjna sytuacja. mój głos był napięty, ale opanowany. Proszę przyjechać natychmiast do mojego domu. Znalazłem trójkę dzieci w parku, jedno nieprzytomne. Dr. Kowalski obiecał, iż jedzie od razu. Potem zadzwoniłem do Stasi, mojej wieloletniej gosposi. Stasi, przygotuj trzy ciepłe pokoje, wyłóż czyste ubrania. Nie są to goście, przywożę dzieci dziewczynkę i dwa niemowlęta. Stasi odpowiedziała, iż już wszystko robi, i natychmiast zadzwoniła po pielęgniarkę panią Anna, która kiedyś pomogła mi po złamaniu ręki.

Podniosłem trójkę, a dziewczynka była tak lekka, iż prawie się przewróciłem. Niemowlęta wyglądały na bliźniaki, nie starsze niż sześć miesięcy. Wróciłem do samochodu, wdzięczny, iż mam duży tylny fotel, włączyłem ogrzewanie na maksa i ruszyłem w stronę mojego dwupiętrowego domu na przedmieściach Warszawy. Co kilka sekund zaglądałem w lusterko, sprawdzając, czy dzieciaki są w porządku. Ich oddechy się uspokajały, ale dziewczynka wciąż nie reagowała.

Mój dom, rezydencja Morawskich, to ogromna, trzy-piętrowa kamienica w stylu klasycystycznym, z ponad 1800 m² powierzchni. Gdy przekroczyłem wrota z kutego żelaza, światła już płonęły w wielu pokojach. Stasi czekała przy wejściu, włosy związane w wąski kok, w szlafroku. O rany, Jacku! zawołała, widząc mnie z dziećmi. Co się stało? zapytała, a ja odpowiedziałem: Znalazłem je w Łazienkach. Potem zapyta wpadła: Czy pokoje są gotowe? Tak, przygotowałem różową suite i dwie sąsiednie komnaty na piętrze. Pani Anna już jedzie. Wraz ze Stasi weszliśmy po schodach marmurowych.

Różowa suite, nazwana tak ze względu na delikatne różowe i kremowe akcenty w wystroju, była najprzytulniejszym pokojem w domu. Położyłem dziewczynkę na dużym łóżku z baldachimem, a Stasi zająła się niemowlętami. Zrobimy im ciepłą kąpiel, powiedziała. Po chwili usłyszeliśmy dzwonek to był Dr. Kowalski. Wszedł w eleganckim szarym garniturze, choć był już sześćdziesiąt lat. Przeszedł prosto do różowej suite i natychmiast sprawdził dziewczynkę. Zdiagnozował lekki stan hipotermii i podkreślił, iż jej życie było na krawędzi, gdyby nie ciepło, które jej zapewniłem.

Wkrótce do nas przybyła pani Anna. Jej doświadczenie z dziećmi było widoczne w każdym ruchu. Przypadkowo okazało się, iż niemowlęta były w lepszej kondycji niż dziewczynka drzemały spokojnie w improwizowanych łóżeczkach. Dr. Kowalski po krótkim badaniu stwierdził, iż najgorsze już minęło, ale potrzebują jeszcze kilku godzin pod ciepłym kocem.

W kolejnych dniach, w domu Morawskich, panował nieustanny ruch. Stasi, zawsze pełna energii, dbała o jedzenie i czystość, a ja spędzałem długie godziny przy biurku, ale myśli ciągle wracały do tamtej nocy. W nocy, kiedy śnieg wciąż sypał, słyszałem płacz Lily tak nazwałem dziewczynkę, bo to jedyne imię, które naprawdę brzmi polsko. Jej oczy o żywych, zielonych odcieniach patrzyły na mnie z przerażeniem, ałam. Gdzie są moi rodzice? pytała szepcząc. Byłem bezradny, ale obiecałem, iż nie zostawię jej samej.

W miarę jak dni mijały, Lily zaczęła otwierać się coraz bardziej. Zaczęła opowiadać o swoim ojcu, Robercie Mateuszu, człowieku z wysokiego szczebla w branży farmaceutycznej, który był bardziej zainteresowany jej majątkiem niż jej bezpieczeństwem. Wspominała, iż jej matka, Klaudia, była nauczycielką muzyki, a po ich tragicznym wypadku samochodowym w którym Klaudia zginęła, a Robert został ranny zostawiła Lily samą z dwójką niemowląt.

Zadzwoniłem do Tomasza Pawlaka, prywatnego detektywa, którego poleciła mi Stasi. Spotkaliśmy się w moim biurze, a on przeglądał zdjęcia, które Stasi zrobiła rano przy śniadaniu. Coś tu nie gra, powiedział, patrząc na obrazki. Robert Mateuszka ma historię 17 zgłoszeń policji za przemoc domową, a jego żona Klaudia zostawiła po sobie spory majątek około 20 milionów złotych. Pieniądze te były przenoszone na konta w rajach podatkowych, a część z nich najprawdopodobniej trafiła na fundusz, który mógłby zasilić przyszłość twoich dzieci.

Zrozumiałem, iż to nie było jedynie przypadkowe porzucenie. Robert szukał sposobu, by odzyskać kontrolę nad majątkiem, a Lily i jej braci byli jedyną przeszkodą. Zdecydowałem, iż nie pozwolę mu ich zabrać. Zleciłem Stasi wzmocnienie systemu bezpieczeństwa w rezydencji kamery, alarmy, ochronę 24/7. Zorganizowałem też spotkanie z prawnikiem, Katarzyną Kowalczyk, by przygotować wniosek o tymczasową opiekę nad dziećmi.

W sądzie, w Warszawskim Sądzie Okręgowym, nasza sprawała wrażenie. Katarzyna przedstawiła dowody raporty medyczne, zeznania Dr. Kowalskiego, dokumenty finansowe Tomasza. Sędzia Ewa Nowak przyznała nam pełną opiekę nad Lily, Emmą i Ireną (tak nazwaliśmy drugie niemowlę, bo podobno takie imię pasuje do małego dziecka). Robert został zobowiązany do podjęcia intensywnej terapii uzależnień i zakazu kontaktu z dziećmi na najbliższy rok.

Po tym wszystkim nasz dom stał się prawdziwą przedszkolą. Lily, już w wieku ośmiu lat, zaczęła grać na pianinie odziedziczyła talent po matce. Emma, teraz ma dwie lata, była pełna energii, ciągle biegała po salonie i wymyślała nowe zabawy. Irena, najmłodsza, spokojnie zasypiała w swoich małych łóżeczkach. Stasi, moja nieoceniona pomoc, dbała o codzienne sprawy, a ja, choć wciąż zajęty, nie mogłem uwierzyć, jak bardzo zmieniło się moje życie.

W pewnym momencie Robert, już po roku terapii, napisał do mnie list. Przeprosił za to, co zrobił, i podziękował, iż dałem jego dzieciom szansę na normalne dzieciństwo. W odpowiedzi napisałem, iż zawsze wierzę w drugą szansę, ale muszę chronić tych, którzy mi są najbliżsi.

Teraz, kiedy patrzę na nasz ogród wiosną, widząc, jak Lily pomaga Emma i Irence budować bałwan, a Stasi przytula się do mojego brzuchem, czuję, iż naprawdę stworzyliśmy rodzinę. choćby jeżeli nie jesteśmy spokrewnieni krwią, łączy nas miłość, troska i wspólne przetrwanie trudnych chwil. To wszystko zaczęło się od jednej zimowej nocy, kiedy znalazłem trójkę dzieci w śniegu. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale wiem jedno już nigdy nie będę sam. Dzięki, iż mogłem Ci to opowiedzieć. Trzyłaś się? Do usłyszenia!

Idź do oryginalnego materiału