Mój maluszek i ja zostaliśmy wyrzuceni z samolotu — aż niespodziewanie 83-letnia babcia przyszła nam z pomocą

twojacena.pl 2 dni temu

To był prawdziwy koszmar. Cztery dni wcześniej moja żona zmarła przy porodzie naszej córeczki. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co się stało Kasia choćby nie zdążyła przytulić naszego dziecka. Chciałem tylko wrócić do domu.
Czy to naprawdę pana dziecko? zapytała ostro pracownica przy bramce.
Oczywiście, iż tak. Ma zaledwie cztery dni. Proszę mnie przepuścić odpowiedziałem, a głos mi drżał ze zmęczenia i złości.
Przepraszam, ale nie możemy jej wpuścić na pokład. Jest za mała powiedziała zimno.
Nie wierzyłem własnym uszom. Co pani mówi?! Mam tu zostać, uwięziony? Nie znam nikogo w tym mieście. Właśnie straciłem żonę! Muszę dziś wrócić do domu!
To przepisy, proszę pana odparła obojętnie i zajęła się kolejnym pasażerem.
W tamtej chwili poczułem się całkowicie bezsilny. Żadne słowa nie oddawały tego, co czułem. Zdobycie dokumentów zajęłoby dni a ja nie miałem gdzie iść ani do kogo się zwrócić. Zostałem sam z maleństwem na ręku.
Pogodziłem się już z myślą, iż spędzę noc na lotniskowej ławce, tuląc dziecko, gdy nagle przyszła mi do głowy myśl: może jest jedna osoba, która mogłaby mi pomóc.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem jej numer.
Gnałem z czasem. Kilka minut wcześniej dostałem telefon ze szpitala w innym województwie urodziła się dziewczynka, a w dokumentach figurowałem jako ojciec.
Najpierw myślałem, iż to okrutny żart. Ale wiedziałem, iż Kasia była tam na krótkim wyjeździe, który dla niej zorganizowałem w tajemnicy, podczas gdy ja remontowałem nasz dom, żeby ją zaskoczyć.
Z Kasią nigdy nie mieliśmy własnych dzieci, ale adoptowaliśmy trójkę maluchów, bo adopcja zawsze była częścią naszych planów. Żeby je przyjąć, musieliśmy powiększyć dom stąd remont.
Było to dla mnie szczególnie ważne. Sam wychowałem się w rodzinie zastępczej i zawsze obiecywałem sobie, iż pewnego dnia pomogę innym dzieciom. jeżeli pomogę im stać się najlepszą wersją siebie, to będzie prawdziwy sukces często mówiłem żonie.
Oprócz adoptowanych dzieci miałem też dwójkę dorosłych już dzieci z pierwszego małżeństwa z Ewą. Nasz związek rozpadł się nagle po tym, jak zdradziła mnie z naszym hydraulikiem. Bolesne, ale dało mi siłę, by znów zbudować rodzinę.
Dwa lata później poznałem Kasię. Po kilku miesiącach wzięliśmy ślub. Mimo starań natura nie dała nam dziecka, więc zdecydowaliśmy się na adopcję, wciąż mając nadzieję. I w końcu stał się cud Kasia zaszła w ciążę.
Żeby przygotować się na narodziny, zacząłem duży remont: pokój dziecięcy, dodatkowa sypialnia, dom gotowy na śmiech i płacz niemowlęcia. Dałem też żonie prezent wyjazd do miejsca, o którym zawsze marzyła, żeby odpoczęła przed porodem.
Ale ledwie tam dotarła, dostała nagłych skurczów. W szpitalu urodziła naszą córeczkę a potem odeszła z powodu komplikacji.
Kazano mi jak najszybciej odebrać dziecko. Spakowałem się i wsiadłem w pierwszy samolot, z sercem rozdartym między euforią z poznania córki a bólem po stracie Kasi.
Na miejscu od razu pojechałem do szpitala. Tam przywitała mnie Irena, 83-letnia wolontariuszka, niedawno owdowiała. Zaprowadziła mnie do swojego gabinetu.
Bardzo mi przykro z powodu pana straty powiedziała łagodnie. Rozpłakałem się, nie mogąc powstrzymać żalu. Pozwoliła mi wypłakać się w ciszy, po czym dodała: Rozumiem, iż jest pan tu po dziecko, ale muszę się upewnić, iż będzie pan w stanie się nim zająć.
Wytłumaczyłem, iż już jestem ojcem. Pokiwała głową, uspokojona, i dała mi swój numer. Proszę dzwonić, jeżeli będzie pan potrzebował pomocy powiedziała. choćby zawiozła mnie potem na lotnisko w dniu wyjazdu.
Kilka dni później, przy odprawie, pojawił się kolejny problem.
Czy to naprawdę pana dziecko? znów zapytała pracownica.
Tak! Ma tylko cztery dni
Przepraszam, ale potrzebujemy aktu urodzenia i musi minąć co najmniej siedem dni, zanim będzie mogła podróż

Idź do oryginalnego materiału