Mój mój mąż, Wojciech, wciąż ma mi za złe, iż nie przygotowuję wykwintnych kolacji tak jak żona jego przyjaciela, Jakuba. Agnieszka to wspaniała kobieta i prawdziwy geniusz kulinarny. Nie przeczę, gotuje zachwycająco, ale zajmuje jej to mnóstwo czasu. Kuchnia to jej pasja, miejsce, gdzie tworzy od rana do wieczora. A ja? Targam się między pracą, dzieckiem a domem, a jego wyrzuty wbijają się we mnie jak noże.
Agnieszka jest teraz na macierzyńskim, a jej życie to marzenie każdej matki. Jej rodzice, choć rozwiedzeni, uwielbiają wnuka i z euforią zabierają go od rana. Babcie i dziadkowie rywalizują, kto częściej zabierze wózek na spacer, nakarmi malucha, a wieczorem przywiezie do domu. Agnieszka budzi się, oddaje dziecko uradowanym krewnym, wraca do snu, a potem spokojnie sprząta. Ma cały dzień, by tworzyć kulinarne arcydzieła. Nikt nie przeszkadza, nie odrywa jej — pełna wolność. Eksperymentuje, próbuje nowe przepisy, a co wieczór na ich stole ląduje coś niezwykłego. Jej rodzina daje jej taką możliwość, i szczerze się za nią cieszę.
Ale Wojciech tego nie rozumie. Patrzy na Agnieszkę i widzi ideał, do którego — jego zdaniem — powinnam dążyć. „Ona jest na macierzyńskim, z dzieckiem, a i tak wszystko zdąży! — mówi mi. — A ty gotujesz byle co, ciągle to samo.” Jego słowa bolą jak policzki. Skąd wziąć pięć czy sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję, a wieczorem odbieram naszą córeczkę Olę z przedszkola. Do domu wracamy około siódmej. Staram się przygotować coś szybkiego: ziemniaki smażone, kurczaka z piekarnika, makaron z sałatką z ogórków i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Wojciecha to powód do drwin.
Gdybym zaczęła gotować skomplikowane dania jak Agnieszka, kolacja byłaby gotowa koło północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie widzi. Wciąż tylko powtarza: „Agnieszka za każdym razem wymyśla coś nowego dla Jakuba, a tobie chyba wszystko jedno.” Jego zachwyt nad jej kulinarnymi wyczynami brzmi jak oskarżenie o moją nieudolność. Mam dość tłumaczeń. Gdyby Agnieszka miała takie macierzyńskie jak większość — gdy nie ma czasu choćby na prysznic — też gotowałaby kupne pierogi, a Jakub jadłby je bez narzekań.
Cieszę się dla Agnieszki i Jakuba. Dobrze, iż nie wyleguje się na kanapie, tylko tworzy w kuchni, ciesząc męża. Ale boli mnie, iż Wojciech ciągle mnie z nią porównuje. Zupełnie nie widzi, jak różnią się nasze życia. Pracuję na cały etat, a wieczorem pędzę po Olę do przedszkola. Agnieszka jest na macierzyńskim, a dzięki rodzinie ma całe dnie dla siebie. Oczywiście, ma więcej czasu! Też chciałabym takie macierzyńskie jak ona, ale nasi rodzice nie garną się, by niańczyć wnuczkę. Kochają Olę, ale nie mają ochoty spędzać z nią całych dni.
Wojciech nie odpuszcza. „Chociaż w weekend mogłabyś ugotować coś specjalnego” — mruczy. A ja to nie człowiek? Nie potrzebuję odpoczynku? Pięć dni w tygodniu haruję w pracy, a potem mam stać cały weekend przy kuchni, by dogodzić jego zachciankom? Czasem myślę, iż szuka pretekstu do rozwodu. Naprawdę nie widzi, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może celowo chce mnie zranić? Mam dość udowadniania, iż robię, co w mojej mocy. Chcę, by wreszcie zobaczył mnie — nie Agnieszkę, tylko swoją żonę, która stara się ze wszystkich sił utrzymać rodzinę na powierzchni.