Mój mąż, Jakub, ciągle ma do mnie pretensje, iż nie gotuję wykwintnych obiadów jak żona jego kolegi Krzysztofa. Agnieszka to wspaniała kobieta i prawdziwy kulinarny geniusz. Nie neguję, gotuje przepysznie, ale zajmuje jej to masę czasu. Kuchnia to jej pasja, miejsce, w którym tworzy od rana do wieczora. A ja? Rozrywam się między pracą, dzieckiem a domem, a jego pretensje wbijają się we mnie jak noże.
Agnieszka jest teraz na urlopie macierzyńskim, a jej życie to marzenie każdej matki. Jej rodzice, choć rozwiedzeni, uwielbiają wnuka i z euforią zabierają go od rana. Babcie i dziadkowie prześcigają się w spacerach z wózkiem, karmieniu malucha, a wieczorem przywożą go do domu. Agnieszka budzi się, oddaje dziecko szczęśliwym krewnym, wraca do łóżka, a potem spokojnie sprząta. Ma cały dzień, by tworzyć kulinarne arcydzieła. Nikt nie przeszkadza, nie ciągnie — pełna swoboda. Eksperymentuje, próbuje nowych przepisów, a na ich stole co wieczór ląduje coś niezwykłego. Jej rodzina daje jej taką możliwość, i szczerze się za nią cieszę.
Ale Jakub tego nie rozumie. Patrzy na Agnieszkę i widzi ideał, do którego — jego zdaniem — powinnam dążyć. „Ona na macierzyńskim, z dzieckiem, a wszystko ogarnia! — rzuca mi pod nos. — A ty gotujesz byle co i wciąż to samo.” Jego słowa bolą jak policzki. Skąd mam wziąć pięć-sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję na pełny etat, a wieczorem odbieram naszą córkę Zosię z przedszkola. Wracamy do domu koło siódmej. Staram się zrobić coś szybkiego: ziemniaki smażone, kurczaka z piekarnika, makaron z sałatką z ogórków i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Jakuba to powód do drwin.
Gdybym zaczęła gotować tak skomplikowane dania jak Agnieszka, obiad byłby goty około północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie widzi. Wciąż tylko powtarza: „Agnieszka za każdym razem wymyśla dla Krzysztofa coś nowego, a tobie chyba wszystko jedno.” Jego zachwyt nad jej kulinarnymi wyczynami brzmi jak oskarżenie o moją nieudolność. Mam dość tłumaczenia się. Gdyby Agnieszka miała taki urlop macierzyński jak większość — kiedy nie ma czasu choćby wziąć prysznica — też by gotowała pierogi z marketu, a Krzysztof jadłby je bez narzekania.
Cieszę się dla Agnieszki i Krzysztofa. Brawo ona, iż nie wyleguje się na kanapie, tylko tworzy w kuchni, racząc męża. Ale boli mnie, iż Jakub wciąż mnie z nią porównuje. Jakby nie dostrzegał, jak bardzo różnią się nasze życia. Ja pracuję na pełen etat, a wieczorem pędzę po Zosię do przedszkola. Agnieszka jest na macierzyńskim i dzięki rodzinie ma całe dnie dla siebie. No jasne, iż ma więcej czasu! Ja też bym chciała taki urlop jak ona, ale nasi rodzice nie rzucają się do opieki nad wnuczką. Kochają Zosię, ale spędzać z nią całe dnie — nie bardzo.
Jakub nie odpuszcza. „Przynajmniej w weekend mogłabyś ugotować coś specjalnego” — burczy. A ja co, nie jestem człowiekiem? Nie mam prawa do odpoczynku? Pięć dni w tygodniu haruję w pracy, a potem mam stać przy garach cały weekend, żeby dogodać jego zachciankom? Czasem myślę, iż szuka pretekstu do rozwodu. Czy naprawdę nie widzi, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może specjalnie chce mi zrobić na złość? Mam dość udowadniania, iż robię, co mogę. Chcę, żeby w końcu zobaczył mnie — nie Agnieszkę, tylko swoją żonę, która stara się, ile sił, by utrzymać rodzinę na powierzchni.