Mój mąż narzeka, iż nie przyrządzam wykwintnych potraw jak żona jego kolegi: Ignoruje różnice między naszymi rodzinami

newsempire24.com 2 tygodni temu

Mój mąż, Krzysztof, ciągle mi wypomina, iż nie gotuję wykwintnych kolacji, tak jak robi to żona jego przyjaciela, Andrzeja. Kinga to naprawdę wspaniała kobieta i prawdziwy kulinarny geniusz. Nie zaprzeczam, gotuje przepysznie, ale zajmuje jej to mnóstwo czasu. Kuchnia to jej pasja – miejsce, w którym tworzy od rana do wieczora. A ja? Ja biegam między pracą, dzieckiem a domem, a jego wyrzuty wbijają się we mnie jak noże.

Kinga jest teraz na macierzyńskim, a jej życie to marzenie każdej matki. Jej rodzice, choć rozwiedzeni, uwielbiają wnuka i z euforią zabierają go od samego rana. Babcie i dziadkowie prześcigają się w spacerach z wózkiem, karmieniu malucha, a wieczorem przywożą go z powrotem. Kinga wstaje, oddaje dziecko szczęśliwym krewnym, wraca do łóżka, a potem spokojnie sprząta. Ma cały dzień, by tworzyć kulinarne arcydzieła. Nikt nie przerywa, nie rozprasza – pełna wolność. Eksperymentuje, próbuje nowych przepisów i co wieczór na ich stole ląduje coś niezwykłego. Jej rodzina daje jej tę możliwość, a ja szczerze się za nią cieszę.

Ale Krzysztof tego nie rozumie. Patrzy na Kingę i widzi ideał, do którego – jego zdaniem – powinnam dążyć. „Ona jest na macierzyńskim, ma dziecko, a i tak ze wszystkim daje radę! – rzuca mi pod nos. – A ty gotujesz byle jak, wciąż to samo.” Jego słowa bolą jak policzki. Gdzie ja mam znaleźć pięć-sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję na pełen etat, a wieczorem odbieram naszą córeczkę Zosię z przedszkola. Wracamy do domu około siódmej. Staram się zrobić coś szybkiego: ziemniaki z patelni, kurczaka z piekarnika, makaron z sałatką z ogórków i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Krzysztofa to pretekst do żartów.

Gdybym zaczęła gotować skomplikowane dania jak Kinga, kolacja byłaby gotowa około północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie widzi. Wciąż tylko powtarza: „Kinga za każdym razem wymyśla coś nowego dla Andrzeja, a tobie chyba wszystko jedno.” Jego podziw dla jej kulinarnych wyczynów brzmi jak oskarżenie o moją nieudolność. Mam dość tłumaczeń. Gdyby Kinga miała taki macierzyński jak większość kobiet – gdy nie ma czasu choćby na prysznic – też by gotowała sklepowe pierogi, a Andrzej jadłby je bez szemrania.

Cieszę się dla Kingi i Andrzeja. Brawo, iż nie wyleguje się na kanapie, tylko tworzy w kuchni, radując męża. Ale boli mnie, iż Krzysztof ciągle mnie z nią porównuje. Jakby nie zauważał, jak różne są nasze życia. Ja pracuję na pełen etat, a wieczorem pędzę do przedszkola po Zosię. Kinga jest na macierzyńskim, a dzięki rodzinie ma całe dnie dla siebie. Oczywiście, iż ma więcej czasu! Też bym chciała taki macierzyński, ale nasi rodzice nie palą się do niańczenia wnuczki. Kochają Zosię, ale całodzienne harówy z nią nie podejmują.

Krzysztof nie odpuszcza. „Chociaż w weekend mogłabyś ugotować coś specjalnego” – mamrocze. A czy ja nie jestem człowiekiem? Nie zasługuję na odpoczynek? Pięć dni w tygodniu haruję w pracy, a potem mam stać w weekend przy garach, by zaspokoić jego zachcianki? Czasem mam wrażenie, iż szuka pretekstu, żeby się ze mną rozwieść. Czy naprawdę nie rozumie, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może celowo chce mnie zranić? Mam dość tłumaczenia, iż robię, co mogę. Chcę, żeby w końcu zobaczył mnie – nie Kingę, tylko swoją żonę, która stara się ze wszystkich sił utrzymać rodzinę na powierzchni.

Idź do oryginalnego materiału