Dziennik osobisty
Nie rozumiem, dlaczego mężczyźni tak bardzo przejmują się DNA. Przecież Marek wiedział, iż nie byłam święta, kiedy się poznaliśmy. A teraz to ja jestem złym człowiekiem, bo wspomniałam, iż dziecko może nie być jego? Dajcie spokój. Przynajmniej miałam tyle przyzwoitości, żeby mu powiedzieć, zamiast pozwolić, by dowiedział się przez test ojcostwa. Sincerze, myślałam, iż odetchnie z ulgą. No bo widzieliście jego zdjęcia z dzieciństwa?
Marek snuł plany, jak będzie uczył nasze dziecko jeździć na rowerze i grać w piłkę nożną, więc uznałam, iż muszę przygotować go na to, iż rzeczywistość może wyglądać inaczej. Odłożyłam telefon, popatrzyłam mu prosto w oczy i powiedziałam najłagodniej, jak umiałam: „Jest szansa, iż dziecko może nie być twoje”.
Następowała po tym cisza, która niemal bolała w uszach. iPad Marka wyślizgnął mu się z rąk i z hukiem upadł na stolik. Patrzył na mnie tak, jakbym właśnie przyznała się, iż jestem kosmitką w ludzkiej skórze. Otwierał usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
Czekałam, aż przetrawi to, co usłyszał, spodziewając się pytań o szczegóły czy przyszłość naszego małżeństwa. Zamiast tego w jego oczach pojawiły się łzy. Nie krzyczał, nie rzucał się, po prostu płakał cicho, jakbym złamała coś fundamentalnego w jego wnętrzu.
„Co masz na myśli?” – wyszeptał, a jego głos załamał się jak u nastolatka. „O czym mówisz, Zosiu?”
Przewróciłam oczami i oparłam się o poduszki kanapy. Właśnie tego typu dramatu chciałam uniknąć, mówiąc mu otwarcie o sytuacji. „Nie zachowuj się, jakbym kogoś zabiła” – powiedziałam, starając się zachować spokojny ton. „Przynajmniej nie jest twoje”.
W jego spojrzeniu zagościło jeszcze większe zdumienie. „Co to w ogóle znaczy? Jak to ma mi pomóc?”
Wytłumaczyłam, iż jeżeli dziecko nie będzie jego, nie będzie musiał się martwić, iż odziedziczy rodzinne skłonności do nerwicy czy depresji. Nie będzie stresował się alkoholizmem jego ojca czy cukrzycą matki. Genetycznie byłby to czysty start.
Marek przetarł oczy dłonią i zadał pytanie, którego najbardziej się obawiałam: „Więc czyje to jest?”
Odpowiedziałam, iż nie jestem gotowa wdawać się w szczegóły, iż powinniśmy skupić się na przyszłości, a nie przeszłości. Ważne, iż będziemy mieć dziecko, a to przecież zawsze tego chciał. Biologia wydawała się mniej istotna niż fakt nadchodzącego rodzicielstwa.
„Czy to w ogóle ma znaczenie?” – zapytałam, szczerze zdezorientowana jego skupieniem na ojcostwie. „To ty tak bardzo chciałeś dzieci. Daję ci to. Dlaczego DNA aż tak cię obchodzi?”
Marek zerwał się z kanapy i zaczął chodzić po pokoju niczym zwierzę w klatce. Ciągle przebierał palcami we włosy i mamrotał coś pod nosem. Gdy poprosiłam, żeby mówił wyraźniej, odwrócił się i rzucił: „Przez całe miesiące mnie okłamywałaś?”
Sprostowałam, iż nie kłamałam, tylko zarządzałam informacją. Była różnica między oszustwem a strategiczną komunikacją. Powiedziałam mu, iż jestem w ciąży – to prawda. Pozwoliłam mu wierzyć, iż to jego dziecko – wydało mi się to lepsze niż wywoływanie dramatu na zapas.
„Kiedy to się stało?” – jego głos stał się głośniejszy. „Kiedy byłaś z kimś innym?”
Odpowiedziałam, iż szczegółowy harmonogram nikomu nie pomoże. Liczyło się to, iż teraz jesteśmy małżeństwem, mamy dziecko i biologii nie da się zmienić. Zasugerowałam, żeby skupić się na rodzicielstwie, zamiast rozdrapywać stare rany.
Marek roześmiał się, ale nie dlatego, iż coś go rozbawiło. „Stare rany? Mówisz o zdradzie. O tym, iż zdradzałaś mnie w małżeństwie i zaszłaś w ciążę z innym mężczyzną”.
Zwróciłam uwagę, iż słowo „zdrada” było niepotrzebnie oceniające. Połączyła mnie z kimś więź w czasie, gdy nasz związek przeżywał kryzys. To nie było zaplanowane ani złośliwe, po prostu stało się, gdy czułam się zaniedbywana i niedoceniana.
„Kryzys?” – powtórzył. „Jaki kryzys? Kiedy cię zaniedbywałem?”
Przypomniałam mu wiosnę, gdy prawie codziennie zostawał po godzinach i ledwo się widywaliśmy. Był pochłonięty jakimś projektem w pracy i przez tygodnie nie angażował się w nasz związek. Czułam się samotna, a gdy ktoś okazał mi zainteresowanie, odpowiedziałam na to.
Marek patrzył na mnie, jakbym mówiła w obcym języku. „Mówisz o sprawie Kowalskiego? O tym, gdy harowałem, żebyśmy mogli kupić to mieszkanie?”
Wytłumaczyłam, iż jego motywacje nie zmieniały rzeczywistości – potrzebowałam wtedy wsparcia, a gdy go nie dostałam, znalazłam je gdzie indziej. To, iż pracował dla naszej przyszłości, nie oznaczało, iż moje potrzeby przestały istnieć.
„Więc zdecydowałaś się na romans” – powiedział szorstko.
Sprostowałam, iż to nie był romans, tylko chwilowe zbliżenie. Romans zakładałby ciągłe oszukiwanie i zaangażowanie emocjonalne, a to było coś tymczasowego, wynikającego z braku bliskości w naszym małżeństwie. Ta różnica była istotna.
Marek podszedł do okna i stał tam przez długie minuty. Gdy w końcu się odwrócił, jego twarz była pusta. „Potrzebuję powietrza” – powiedział, sięgając po kluczyki ze stołu.
Zawołałam, iż ucieczka nic nie rozwiąże, iż musimy porozmawiać jak dorośli, ale on już wyszedł, zostawiając mnie samą w mieszkaniu, które kupiliśmy z takim optymizmem zaledwie półtora roku temu.
Czekałam do północy, aż wróci, a potem zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Kasi, by się wygadać. Wysłuchała mnie, ale powiedziała, iż musi już spać i odezwie się jutro. choćby ona wydawała się sądzić, iż to ja jestem winna.
Rano łóżko po jego stronie było nietknięte, a jego samochodu nie było na podjeździe. Nie zostawił ani słowa.
Część 2: Wsteczne tłumaczenie
Muszę cofnąć się w czasie, bo pewnie wszyscy myślą, iż jestem potworem, który dla zabawy niszczy małżeństwa. W rzeczywistości nasz związek był w kryzysie na długo zanim cokolwiek zaszło między mną a Konradem, i próbowałam rozmawiać o problemach na różne sposoby.
PoznalZostałam sama, patrząc na puste miejsce po nim, i po raz pierwszy zrozumiałam, iż moje decyzje miały konsekwencje, których nie da się już naprawić.