"Czytałam u was niedawno o tym, iż babcia chciała nakarmić dziecko grzybową. Doskonale rozumiem oburzenie tej matki. Chciałam podzielić się swoją historią i przy okazji ostrzec inne mamy: na dziadków też trzeba uważać!
Mam synka, który ma 7 miesięcy, jesteśmy w trakcie rozszerzania diety. Ja bardzo się do tego przykładam, bo tyle teraz się słyszy o alergiach pokarmowych, poza tym bardzo mi zależy na tym, żeby zdrowo jadł i od małego miał dobre nawyki żywieniowe.
Nie powiem, żeby to się spotykało z jakimś szczególnym zrozumieniem ze strony otoczenia. Oprócz męża oczywiście, z nim trzymamy wspólny front. Małemu kupuję jedzenie tylko w sprawdzonych sklepach z żywnością organiczną, nie chcę, żeby jadł całą tę chemię, antybiotyki i pestycydy. Po jajka mąż jeździ do znajomego na wieś, a na przykład mięso kupujemy też tylko eko i bio.
Niby teraz się mówi, iż można podawać w małych ilościach niemowlakom wszystko i nie ma już takich sztywnych wytycznych, jak było kiedy moja starsza siostra urodziła córkę (ma już 15 lat), ale ja wolę dmuchać na zimne. Więc jeżeli podaję synkowi coś nowego, to to zapisuję, a potem obserwuję go przez 3 dni, czy dobrze to przyjął, nie ma problemów z brzuszkiem, kupą albo jakiejś wysypki. Dzięki temu wiem na przykład, iż nie powinien jeść truskawek i pomidorów.
Moi rodzice i teściowie uważają, iż przesadzam i trochę się ze mnie podśmiewują, ale ja trzymam się tego, bo wiem, iż to ja mam rację. W ogóle podchodzę bardzo świadomie do wychowywania dziecka i do opieki. Kiedyś nie było takiej wiedzy, ale dziś jest na wyciągnięcie ręki i jeżeli się chce do niej dotrzeć, wystarczy poszukać.
Wiem więc na przykład, iż dziecko nie powinno oglądać telewizji do przynajmniej drugich urodzin, iż ważne jest, żeby miało stały rozkład dnia i chodziło spać o tej samej porze, iż trzeba z nim wychodzić na dwór bez względu na pogodę, bo tak się hartuje i będzie mniej chorować.
I oczywiście, wracając do jedzenia, żadnego cukru i soli, bo się przyzwyczai, tak jak my. To nam nie smakują potrawy bez soli, ale tylko dlatego, iż się wychowaliśmy na przesolonych daniach, z glutaminianem sodu na dokładkę. Dzieci tego nie potrzebują.
Wyobraźcie więc sobie moje wzburzenie podczas ostatniego obiadu u rodziców. Kajtek zjadł swoją marchewkę, ziemniaka i gotowanego na parze królika. Ale mój tata zaczął mówić, iż jak to, takie nudne to jedzenie, a my tu takie dobra mamy na stole. I dawaj, chce wnuka częstować! Wkurzyłam się i mówię mu, iż to nie jest jedzenie dla niemowląt, a ten dalej swoje. Że dałabym małemu rosołku (na wywarze z kości!), a nie mu żałuję…
Powiedziałam stanowczo, iż nie życzę sobie takich komentarzy, iż to ja jestem matką i ja decyduję o tym, co je moje dziecko. Zbył to żartem, ale już nie wracał do tematu. W pewnym momencie poszłam po talerzyk do kuchni, a jak wróciłam, to zobaczyłam, iż tata pochyla się nad Kajtkiem i zmieszany coś gwałtownie chowa na mój widok.
Nie uwierzycie, ale dał mojemu dziecku żuru! Tak, bo były akurat dwie zupy, nie tylko ten nieszczęsny rosół. Strasznie się wkurzyłam i nakrzyczałam na tatę, a ten się na mnie obraził i teraz się do mnie nie odzywa. Inni w ogóle się nie odezwali, choćby mój mąż. A mama pilnie wyszła coś w kuchni zrobić…
Jestem zła, bo tata w ten sposób podważył mój autorytet jako matki i pokazał, iż mnie nie szanuje. A do tego martwię się o Kajtka, czy ten żur mu nie zaszkodził na jego delikatny brzuszek. Przecież to jeszcze niemowlę. Czy w innych rodzinach też tak się nie szanuje swoich dorosłych dzieci? Poradźcie mi, proszę, co ja powinnam zrobić, żeby wreszcie mnie szanowali".