– I dobrze jej tak! – opowiada czterdziestoletnia Zuzanna. – Najemcy nie płacą jej już od dwóch miesięcy. Najpierw były bajeczki: iż po pierwszym, iż jutro przeleją, iż w przyszłym tygodniu… A teraz wprost mówią: nie mamy pieniędzy i nie wiemy, kiedy będą. Ona im kazała się wynosić, a oni na to, iż nie mają dokąd i iż w zimie nie wolno wyrzucić rodziny z dziećmi. Wyobrażasz sobie?
– Niewiarygodne… To naprawdę tak można?
– Ano można! Teściowa, pani Stefania, pierwsze kroki skierowała do dzielnicowego. A on jej wytłumaczył czarno na białym: wyrzucić lokatora wcale nie jest tak łatwo, jak się wydaje. Ludzie latami ciągną sprawy o eksmisję! Byłam w szoku… W końcu przyszła do mojego męża, błagając o pomoc. A on tylko spokojnie przypomniał: „Mamo, a pamiętasz, co mi powiedziałaś piętnaście lat temu? Żebym zapomniał o tym mieszkaniu. Więc zapomniałem. Nigdy niczego od ciebie nie chciałem. A teraz nagle mam ratować sytuację?”.
Pani Stefania – moja teściowa, matka Artura – należy do tych kobiet, które jeszcze przed ślubem powtarzają dzieciom: „Wychowałam cię, dalej radź sobie sam”.
– Jeszcze na studiach wypchnęła go w dorosłe życie z plecakiem i w trampkach – wzdycha Zuzanna. – Na początku wynajmował pokój z kolegami, dorabiali jak mogli. Nikomu jednak nie było żal, bo wszyscy byli przyjezdni, biedni, rodzice nie mieli jak pomóc. A jego matka miała dwa mieszkania: w jednym sama mieszkała, drugie wynajmowała. Do końca studiów rzucała mu grosz na jedzenie, a potem i to się skończyło…
Gdy Artur zaczął się ze mną spotykać na poważnie i zaczęło pachnieć ślubem, teściowa od razu powiedziała: „Radźcie sobie sami, na moje mieszkania nie liczcie”. No i nie liczyliśmy – wynajmowaliśmy dalej. Ale Artura mocno ukłuły tamte słowa: „Zapomnij, to nie twoje”. W końcu wychował się w tym mieszkaniu u dziadków, spędził tam dzieciństwo. Nie rościł pretensji, ale ciężko mu było usłyszeć, iż „nie ma prawa choćby myśleć”.
Nie kłócił się, budowaliśmy życie sami. Zarobiliśmy na kredyt, wychowywaliśmy dwóch synów, a pomagała mi głównie moja mama – odbierała chłopaków z przedszkola, siedziała z nimi na zwolnieniach, prowadziła do szkoły, pomagała w lekcjach.
– Bez niej nie wiem, jak byśmy dali radę! – przyznaje Zuzanna. – Nigdy nie odmówiła pomocy.
Pani Stefania za to przez piętnaście lat żyła po swojemu. Wnuki widywała dwa razy do roku. Latem jeździła z koleżanką nad morze albo na działkę, zimą do sanatorium czy do teatru. Aktywnie siedziała na Facebooku, chodziła na wystawy.
– A nasze dzieci morze zobaczyły dopiero, jak już były uczniami! – mówi Zuzanna. – Bo pieniędzy u nas nigdy nie było na wakacje. A ona co roku gdzieś jeździła.
Pozwalała jej na to głównie kasa z wynajmu. Przez lata miała szczęście – spokojni, porządni lokatorzy płacili jak w zegarku. Ale ostatnio trafiła na rodzinę z dzieckiem i… dramat. Płacili byle jak, robili bałagan, dzieci darły się po nocach. A teraz powiedzieli wprost: nie płacimy i się nie wyprowadzimy.
I tak oto teściowa teraz błaga nas o pomoc. A my? Po tym wszystkim naprawdę ciężko mieć w sobie chęć, żeby ratować kogoś, kto kiedyś odwrócił się od własnego syna i udawał, iż nie ma rodziny.