Moja matka mnie zapomniała, a ja boję się o swoje dziecko

newsempire24.com 4 godzin temu

Moje życie mogłoby być szczęśliwe. Mój mąż, Jakub, to człowiek, o którym zawsze marzyłam: dobry, niezawodny, zawsze gotowy mnie wesprzeć. Czekamy na dziecko, a to prawdziwy cud, bo oboje mamy już po czterdziestce. Ale nad naszym szczęściem wisi czarna chmura, a imię tej chmury to choroba mojej matki.

Na początku roku lekarze postawili jej straszną diagnozę – chorobę Alzheimera. Moja mama, Halina Nowak, wychowała mnie sama, bez ojca, który zniknął z naszego życia, zanim się urodziłam. Nie mogłam zostawić jej na pastwę losu. Po długich rozmowach z mężem zdecydowaliśmy się zabrać ją do naszego mieszkania w Poznaniu. Jakub był po mojej stronie:

— Miejsce się znajdzie, Marto. W końcu to twoja matka, a na dodatek już starsza kobieta, co nam niby zrobi?

Urządziliśmy mamie przytulny pokój, regularnie wozimy ją do lekarzy, pilnujemy leków. Ale moja ciąża, którą przyjęłam jak błogosławieństwo, jakoś jej nie ucieszyła. Spodziewałam się, iż będzie zachwycona wnuczką, przecież tak marzyła o kontynuacji rodu. Zamiast euforii jej zachowanie stawało się coraz bardziej przerażające.

Czasem patrzy na mnie pustym wzrokiem i nagle rzuca:

— Kim ty jesteś? Wynoś się z mojego domu!

Kiedy próbujemy ją uspokoić, wrzeszczy:

— Nie ważcie mi się rozkazywać! To ja tu rządzę, a wy jesteście nikim!

Przesuwa meble, chowa moje rzeczy, a czasem dochodzi do tego, iż wypycha mnie za drzwi, jakbym była obca. Znosiłam to, ale gdy zaczęła żądać, żebym dźwigała ciężkie torby lub pomagała jej przesuwać szafę, moja cierpliwość pękła. Próbowałam wytłumaczyć, iż przez ciążę nie mogę podnosić ciężarów, ale słyszałam tylko:

— Niewdzięczna dzizo! Całe życie ci poświęciłam, a ty choćby pomóc nie potrafisz!

Powtarzałam, iż spodziewam się dziecka, iż muszę na siebie uważać, ale w jej oczach wciąż była pustka. Nie pamięta. Nie rozumie. Od tej bezsilności płaczę w nocy, a każdy mój szloch zdaje się odbijać bólem w nienarodzonym jeszcze dziecku.

Jakub też jest na granicy. Mama myli go z jakimiś wymyślonymi ludźmi, nazywa raz Piotrem, raz Tomaszem, a czasem zupełnie dziwnymi imionami. Opowiada mu o moim dzieciństwie, jakby był przypadkowym znajomym, a nie moim mężem. Ostatnio przyznał, zaciskając zęby:

— Marta, ledwo daję radę. Jeszcze trochę, a stracę panowanie nad sobą. Wprowadza mnie w taką wściekłość, iż boję się, iż pewnego dnia… zrobię coś strasznego.

I ja jestem na krawędzi. Ale najbardziej dręczy mnie strach o dziecko. Jestem w dwudziestym drugim tygodniu ciąży, a w głowie kłębią mi się koszmarne scenariusze. Co, jeżeli mama uzna, iż moje dziecko jest obce? Może zechce się go pozbyć? Odda do domu dziecka, wyrzuci na ulicę, albo… Boję się choćby pomyśleć, co jeszcze mogłoby jej przyjść do głowy. Te myśli duszą mnie, odbierają sen, zatruwają euforia oczekiwania na macierzyństwo.

Przyjaciółka, widząc moje łzy, zaproponowała:

— Marto, oddaj ją do domu opieki. Tam zaopiekują się nią profesjonaliści, a wy wszyscy odetchniecie.

Wzdrygnęłam się na te słowa. Jak mogłabym tak postąpić z własną matką? Poświęciła mi całe swoje życie, rezygnowała ze wszystkiego, żebym wyrosła na szczęśliwą kobietę. Porzucić ją teraz to zdrada, czarna niewdzięczność. Ale w głębi duszy zadaję sobie pytanie: a jeżeli to jedyne wyjście? jeżeli tak będzie lepiej dla nas wszystkich? Dla mamy, dla dziecka, dla naszej rodziny, która pęka w szwach?

Rozdzieram się między poczuciem obowiązku a strachem o przyszłość. Co robić? Oddać mamę do specjalistycznej placówki, gdzie może będzie jej lepiej, czy dalej żyć w tym piekle, ryzykując zdrowie dziecka i własny rozum? Nie wiem. A od tej niepewności moje serce rozpada się na kawałki.

Idź do oryginalnego materiału