W małym miasteczku na południu Polski, gdzie życie płynie leniwie, a rodzinne więzy wydają się wieczne, moja rzeczywistość zamieniła się w koszmar. Ja, Kinga, matka trójki maluchów niemal w tym samym wieku, stoję na krawędzi rozpaczy. Moje teściowa i mama, obie po pięćdziesiątce, uznały, iż ich własne pragnienia są ważniejsze niż moja walka o przetrwanie. Wyjechały na dwutygodniowy jogowy rekolekcje w góry, zostawiając mnie samą z dziećmi, a ta rana wciąż krwawi.
Mam trójkę dzieci: Bartek ma cztery lata, Zosia trzy, a najmłodszy, Tomek, zaledwie półtora roku. Mój mąż, Marek, pracuje od świtu do nocy, by utrzymać rodzinę. Nie narzekam na niego – robi, co może. Ale ja jestem sama z trzema maluchami, które wymagają uwagi co sekundę. Bartek bez przerwy zadaje pytania, Zosia grymasi, a Tomek płacze, jeżeli nie noszę go na rękach. Moje życie to niekończące się błędne koło prania, gotowania, sprzątania i walki o resztki rozumu. Śpię po cztery godziny na dobę, a siły już prawie nie ma.
Gdy byłam w ciąży z Tomkiem, teściowa, Barbara, i moja mama, Agnieszka, obiecały mi pomoc. Mówiły, iż będą zabierać starsze dzieci na spacery, posiedzą z najmłodszym, żebym mogła choć trochę odpocząć. Wierzyłam im, chwytałam się tych słów jak tonąca brzytwy. Ale po narodzinach Tomka wszystko się zmieniło. Barbara oznajmiła, iż ma „swoje życie” i nie chce być przywiązana do wnuków. Mama zaczęła mówić, jak to jest zmęczona i marzy, by „żyć dla siebie”. Ich słowa brzmiały jak zdrada, ale wciąż miałam nadzieję.
Ostatnio zadały mi kolejny cios. Jakby się umówiły, ogłosiły, iż jadą na dwutygodniowy jogowy rekolekcje w Tatry. „Chcemy się zresetować – powiedziała mama. – Kinga, przecież rozumiesz, my też potrzebujemy odpoczynku”. Teściowa dodała: „Wy młodzi, dacie radę. A ja w waszym wieku wszystko ciągnęłam sama”. Byłam w szoku. Wiedziały, jak mi ciężko, widziały moje podkrążone oczy, słyszały, jak błagałam o pomoc. Ale ich „reset” okazał się ważniejszy niż moje łzy.
Próbowałam je przekonać. „Jak ja sobie poradzę sama z trójką dzieci? – pytałam. – Tomek choruje, Bartek nie słucha, choćby zjeść nie mam kiedy!” Mama machnęła ręką: „Przesadzasz, wszyscy przez to przechodzą”. Barbara była jeszcze zimniejsza: „Nie dramatyzuj, Kinga. Wrócimy za dwa tygodnie, nic się nie stanie”. Ich obojętność ciąła jak nóż. Czułam się porzucona, jakby moje dzieci i ja były tylko przeszkodą w ich nowym, „wolnym” życiu.
Marek, gdy dowiedział się o ich wyjeździe, tylko wzruszył ramionami. „Co ja mogę zrobić? To ich wybór” – powiedział. Jego słowa dobiły mnie. Zostałam sama przeciwko chaosowi. Pierwszy dzień bez nich był piekłem: Tomek marudził, Zosia rozlała sok na kanapę, a Bartek rzucił histerią, bo chciał wyjść na dwór. Krzyczałam na dzieci, a potem płakałam z poczucia winy. Moje życie stało się niekończącym się koszmarem, a nikt nie wyciągnął do mnie ręki.
Zadzwoniłam do mamy, mając nadzieję, iż się opamięta. Ale ona, roześmiana i beztroska, odpowiedziała: „Kinga, jesteśmy na jodze, tu tak pięknie! Wytrzymaj, wszystko będzie dobrze”. Barbara choćby nie odebrała. Ich obojętność zabijała. Wspominałam, jak obiecywały mi pomoc, jak przysięgały kochać wnuki. A teraz medytują w górach, gdy ja tonę w domowym piekle.
Sąsiadka, Kasia, widząc mój wyczerpany wygląd, wpadła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Gdy zobaczyła bałagan i moje łzy, przytuliła mnie. „Kinga, nie jesteś sama – powiedziała. – Mogę posiedzieć z dziećmi parę godzin, żebyś odpoczęła”. Jej dobroć była jedynym jasnym punktem tych dni. Obca kobieta okazała się bliższa niż rodzina.
Minął tydzień, a ja jestem na skraju wytrzymałości. Tomek wciąż choruje, nie śpię, a dzieci wyczuwają moją desperację i jeszcze bardziej marudzą. Nie wiem, jak przetrwać kolejne siedem dni. Mama i teściowa nie dzwonią, nie piszą, jakby o nas zapomniały. Ich egoizm rozdziera mi duszę. Oddałabym wszystko, by wróciły i choć raz zabrały wnuki na spacer. Ale wybrały siebie, swoje góry i swoją jogę, zostawiając mnie, bym się utopiła.
Nie potrafię im wybaczyć. Wiedziały, jak bardzo potrzebuję pomocy, ale wybrały własny komfort. Moje dzieci, ich wnuki, są dla nich tylko ciężarem. Ta lekcja jest najgorzka: ludzie, którym ufasz, mogą odwrócić się w najtrudniejszej chwili. Nie wiem, jak spojrzę im w oczy, gdy wrócą – jeżeli wrócą. Moja miłość do nich gaśnie, a ból rośnie. Ale dla Bartka, Zosi i Tomka muszę trzymać się mocno, choćby jeżeli cały świat, łącznie z rodziną, jest przeciwko mnie.