Moje dziecko chodzi głodne przez cały dzień. Tłumaczenie przedszkola mnie nie przekonuje

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Jedzenie posiłków to czasem wyzwanie dla przedszkolaków. fot. Andrej Porochnenko/East News


Dzieci podczas pobytu w przedszkolu mają zagwarantowane śniadanie, dwudaniowy obiad i podwieczorek. Nie wszystkim maluchom jednak smakują dania, które szykuje pani kucharka. Trudno się dziwić, iż rodzice się martwią, jeżeli dziecko nie chce nic jeść przez cały dzień. "Oczekiwałam od nauczycielki wsparcia i jakiegoś pomysłu, jak rozwiązać problemu. Za to usłyszałam, iż córka musi się dostosować" – żali się nasza czytelniczka.


"Córka skończyła 4-latka, ale dopiero w tym roku zaczęła swoją przygodę z przedszkolem. Do tej pory przebywała w domu z nianią. Choć wiem, iż już potrzebuje rówieśników i uporządkowanego dnia, to mam olbrzymie wątpliwości co do tego, jak traktuje się maluchy w naszym przedszkolu.

Nie widzę poprawy


Mija trzeci tydzień, odkąd Basia chodzi do przedszkola. Niestety już od pierwszego dnia córka twierdzi, iż nic nie je. Jej główny argument jest taki, iż jedzenie było niedobre.

Postanowiłam wyjaśnić to z panią, bo nie po to płacę (i to nie mało) za posiłki, by dziecko było głodne przez cały dzień. Wychowawczyni potwierdziła moje obawy, jednak ku mojemu zdziwieniu, w jej wypowiedzi nie pojawił się choćby cień troski o moją córeczkę. Uznała, iż niektóre dzieci potrzebują więcej czasu, by przyzwyczaić się do kuchni innej niż ta mamusina.

Musi się dostosować


Córka bez problemu je to, co ja przygotuję. Lubiła kuchnię niani, zjada z apetytem obiad u dziadków, znajomych i jada w restauracjach, więc jestem pewna, iż coś musi być nie tak z przedszkolnymi posiłkami. Pani starała się mnie uspokoić, iż dania są smaczne i inne dzieci bez problemu je zjadają. Upierała się, iż córka potrzebuje czasu. Mnie to jednak nie przekonało.

Zaczęłam szczegółowo studiować menu, by wykryć problem. Basia zaczęła się skarżyć, iż chciała coś zjeść, ale pani nie chciała np. obrać jej jabłka czy zdjąć koperku z ziemniaków. Twierdziła, iż to zdrowe i jest już duża, więc powinna to zjeść.

Postanowiłam interweniować i zapytałam panią, jaki jest problem, by obrać jabłko, przelać zupę przez sitko lub nie sypać koperkiem, gdy przedszkolak o to prosi. W końcu chodzi o to, by dziecko cokolwiek zjadło. Przecież nie może być tak, iż siedzi calutki dzień bez jedzenia. Kobieta jednak była nieugięta, stwierdziła, iż nie może inaczej traktować Basi, bo w grupie ma 25 dzieci. Uznała, iż wszystkie 4-latki są już na tyle duże, by się dostosować do zbiorowego żywienia.

Gdzie podziała się empatia?


Nie rozumiem jej reakcji. Skoro pani twierdzi, iż inne dzieci jedzą zwykle z apetytem, to dlaczego nie może wprowadzić przejściowego okresu dla mojego dziecka. Przecież to niezdrowe i niebezpieczne, by moja córka nic nie jadła przez kilka godzin. Od nauczyciela oczekiwałam więcej empatii i troski dla nowego dziecka. Wiem, iż inne maluchy są czasem karmione przez panią. To przecież też 'wyjątkowe traktowanie'.

Kobieta zaznaczyła, iż przedszkole nie musi dostosowywać się do fanaberii dziecka. Zasugerowała, iż to my powinniśmy w domu przestać sterować wszystko tak, jak córka sobie życzy.

Czy to normalna praktyka w przedszkolach w przypadku braku chęci do jedzenia? Zmieniłabym placówkę, ale zastanawiam się, czy to może nie jest 'standardowe' podejście w państwowych przedszkolach? Obawiam się, iż o trosce i indywidualnym podejściu do potrzeb dziecka tylko mówią na zebraniach, a potem to wygląda tak jak u nas?".

Idź do oryginalnego materiału