"Jestem mamą siedmiolatka. Syn w tym roku zaczął naukę w podstawówce i niedawno po raz pierwszy pojechał na całodniową wycieczkę szkolną. Było to wielkie wydarzenie – pierwsza taka podróż, pełna emocji i nowych przygód. Przygotowania trwały kilka dni: pakowanie plecaka, rozmowy o planie dnia, a także decyzja o kieszonkowym, które chciałam przekazać synowi. Uznaliśmy z mężem, iż 50 zł to rozsądna kwota dla pierwszoklasisty – ani za mało, ani za dużo, w sam raz na drobne przyjemności, jak soczek czy pamiątka.
Syn był zrozpaczony
Jakie było moje zdziwienie, gdy po wycieczce syn z przejęciem opowiedział, iż inne dzieci miały choćby po kilkaset złotych. Okazało się, iż te różnice finansowe nie umknęły uwadze innych uczniów, a mój syn, mimo iż nigdy nie narzekaliśmy na brak pieniędzy, wrócił z poczuciem, iż 'inni mogą więcej'. Niestety, w oczach rówieśników dostał łatkę 'biedniejszego', mimo iż taka sytuacja absolutnie nie ma miejsca.
W mojej opinii, kieszonkowe na wycieczki szkolne powinno być równe dla całej klasy. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak ogromny wpływ na samopoczucie i poczucie własnej wartości ma w tym wieku akceptacja grupy. Ogromne dysproporcje w kwotach kieszonkowego tylko rodzą niepotrzebne podziały i mogą rzutować na relacje między dziećmi.
Gdzie była pani?
Nie obwiniam rodziców, bo każdy z nas ma inne podejście do pieniędzy i inne standardy wychowania. To naturalne. Jednak w tej sytuacji uważam, iż odpowiedzialność spoczywa na wychowawcy. Doświadczony pedagog powinien przewidzieć, jak takie sytuacje wpłyną na integrację dzieci, i zadbać o komfort całej grupy.
Ustalenie jednej, równej kwoty kieszonkowego dla całej klasy nie jest wielkim wymaganiem, a mogłoby pomóc w integracji dzieci, zapobiegając różnicom, które w tak młodym wieku mogą być wyjątkowo bolesne.
Dlatego apeluję do nauczycieli: zwróćcie uwagę na ten problem i pomyślcie o ustaleniu takiej samej kwoty kieszonkowego. Zadbajmy o to, by każda wycieczka była dla dzieci źródłem euforii i wspólnych wspomnień, a nie przykrych podziałów".