Moje dziecko i ja nie zostaliśmy wpuszczeni na pokład — wtedy z pomocą przyszła nam 83-letnia kobieta

newskey24.com 2 dni temu

**Dziennik, 15 maja**
To był prawdziwy koszmar. Cztery dni wcześniej moja żona zmarła, rodząc naszą córeczkę. Wciąż nie mogłem pojąć tej tragedii Ania choćby nie zdążyła przytulić dziecka. Chciałem tylko wrócić do domu.
Czy to na pewno pana dziecko? zapytała ostro pracownica odprawy.
Oczywiście, iż tak. Ma zaledwie cztery dni. Proszę nas wpuścić odparłem, głos mi drżał ze zmęczenia i złości.
Przepraszam, ale nie może pan wejść na pokład. Niemowlę jest za małe stwierdziła chłodno.
Jak to? Mam tu zostać? Nie mam nikogo w tym mieście! Właśnie straciłem żonę! Muszę dziś wrócić! krzyknąłem.
To przepisy odrzekła i odwróciła się do następnego pasażera.
Czułem się kompletnie bezsilny. Słowa nie oddadzą tego, co przeżywałem. Zdobycie dokumentów zajęłoby dni a ja nie miałem gdzie iść. Byłem sam z maleństwem na rękach.
Pogodziłem się z nocowaniem na lotniskowej ławce, gdy nagle przyszła myśl: może jest jedna osoba, która mogłaby pomóc. Wyciągnąłem telefon i wybrał jej numer.
**Dziennik, 16 maja**
Ścigałem się z czasem. Kilka minut wcześniej zadzwonili ze szpitala w innym województwie: urodziła się dziewczynka, a w akcie urodzenia figurowałem jako ojciec.
Najpierw myślałem, iż to okrutny żart. Ale wiedziałem, iż Ania była tam na krótkim wyjeździe, który dla niej zorganizowałem w tajemnicy, gdy remontowałem dom.
Z Anią nie mieliśmy biologicznych dzieci, ale adoptowaliśmy trójkę maluchów adopcja zawsze była częścią naszego planu. Żeby je przyjąć, rozbudowaliśmy dom stąd remont.
To była dla mnie szczególnie ważna sprawa. Sam byłem dzieckiem z domu dziecka i obiecałem sobie, iż kiedyś pomogę innym. jeżeli uda mi się dać im dom, będę szczęśliwy mawiałem często do żony.
Oprócz adoptowanych dzieci, miałem też dwójkę dorosłych już dzieci z pierwszego małżeństwa z Ewą. Rozstaliśmy się boleśnie po jej zdradzie z hydraulikiem, który nam basen montował. Ból nauczył mnie ostrożności, ale nie zabrał nadziei na nową rodzinę.
Dwa lata później poznałem Anię. Po kilku miesiącach wzięliśmy ślub. Mimo starań, natura nie dała nam dziecka, więc adoptowaliśmy, wciąż mając nadzieję. Aż pewnego dnia stał się cud: Ania zaszła w ciążę.
By przygotować się na narodziny, zacząłem wielki remont: pokoik dziecięcy, dodatkowa sypialnia, dom gotowy na śmiech i płacz niemowlęcia. Dałem żonie też wyjazd w wymarzone miejsce, by odpoczęła przed porodem.
Ledwo tam dotarła, gdy zaczęły się komplikacje. W szpitalu urodziła córeczkę i odeszła.
Wezwano mnie po dziecko. Spakowałem się i wsiadłem w pierwszy samolot, z sercem rozdartym między nadzieją a rozpaczą.
Na miejscu w szpitalu spotkałem Halinę, 83-letnią wolontariuszkę, niedawno owdowiałą. Zaprowadziła mnie do swojego gabinetu.
Bardzo mi przykro powiedziała cicho. Rozpłakałem się. Halina dała mi czas, po czym dodała: Rozumiem, iż pan tu po dziecko, ale muszę się upewnić, iż może się nim pan zająć.
Wytłumaczyłem, iż już jestem ojcem. Skinęła głową i podała numer. Proszę dzwonić, jeżeli będzie pan potrzebował pomocy. Zaproponowała choćby podwiezienie na lotnisko.
**Dziennik, 20 maja**
Kilka dni później, przy odprawie, znów problem.
Czy to pana dziecko? pytała pracownica.
Tak! Ma tylko cztery dni!
Przepraszam, ale potrzebny jest akt urodzenia. Dziecko może lecieć dopiero po tygodniu.
Byłem w szoku. Mam tu zostać? Sam, bez rodziny?
Gdy już szykowałem się na noc na lotnisku, przypomniałem sobie o Halinie. Zadzwoniłem.
Halina potrzebuję pomocy.
Bez wahania przyjechała po nas i zabrała do siebie. Jej dobroć mnie zawstydziła. Przez ponad tydzień gościła nas, uczyła, jak opiekować się niemowlęciem, pomogła zorganizować przewiezienie ciała Ani. Była jak anioł. choćby córeczka uspokajała się, słysząc jej głos.
Poznałem jej historię: czworo dzieci, siedmioro wnuków, troje prawnuków. Razem spacerowaliśmy, opłakiwaliśmy bliskich. Widziałem w niej matkę, którą dawno straciłem.
Gdy w końcu dostałem akt urodzenia, wróciliśmy do domu. Ale zostaliśmy w kontakcie. Co roku przyjeżdżaliśmy do Haliny.
Aż pewnego dnia odeszła spokojnie. Na pogrzebie adwokat oznajmił, iż uwzględniła mnie w testamencie, obok swoich dzieci.
Dla uczczenia jej dobroci, przekazałem tę część fundacji, którą założyliśmy z jej rodziną. Wśród nich była najstarsza córka, Wanda. Z czasem zbliżyliśmy się do siebie i została moją żoną. Matką naszych sześciorga dzieci.
**Lekcja:** Czasem anioły noszą twarz obcych ludzi. Wdzięczność nie ma terminu ważności.

Idź do oryginalnego materiału