Dlaczego dziecko wracało głodne ze szkoły?
"Pewnego dnia zapytałam wprost: 'Dlaczego nie jesz w szkole?'. Odpowiedź mnie zmroziła. 'Bo nie mam kiedy'. Okazało się, iż przerwy są tak krótkie, iż ledwo starcza czasu, by złapać głębszy oddech, a co dopiero spokojnie coś przekąsić. A jeżeli dziecko chce skorzystać z toalety, to już w ogóle pożegnaj jedzenie.
Kolejki do łazienek ciągną się w nieskończoność, podobnie jak do szkolnego sklepiku – tam choćby nie ma sensu podchodzić, jeżeli nie jest się pierwszym na starcie. Dzwonek na lekcję rozbrzmiewa szybciej, niż dzieci zdążą rozpakować kanapkę, więc po prostu rezygnują z jedzenia.
Zaczęłam dopytywać inne mamy, ale one jakoś nie dostrzegły problemu. Jak to możliwe? Może po prostu ich dzieci nie dzielą się z nimi tym, co dzieje się w szkole? No bo chyba mój syn nie jest jakąś 'ciamajdą'? Ja już sama nie wiem, o co w tym chodzi. Moim zdaniem problem jest i nie należy obok niego przejść obojętnie.
Jak niby uczniowie mają się skupić na lekcjach, kiedy burczy im w brzuchu? Nie chodzi choćby o to, iż w szkole nie mają jedzenia – chodzi o to, iż nie mają czasu, by je zjeść. Dzieciaki spędzają w szkole kilka godzin dziennie, a ich podstawowe potrzeby, jak jedzenie czy skorzystanie z toalety, spadają na dalszy plan, bo czasu nie starcza. Naprawdę? Czy nikt nie zauważa, jak bardzo jest to absurdalne? Jak można wymagać od uczniów koncentracji i energii, jeżeli ich organizm jest na rezerwie?
Najgorsze jest to, iż nikt o tym głośno nie mówi. Przecież wystarczyłoby wydłużyć jedną przerwę o kilka minut, zorganizować dodatkowe miejsca do jedzenia albo lepiej rozwiązać kwestię kolejek do łazienek. To nie wymaga milionowych nakładów ani wielkiej rewolucji – wystarczy odrobina dobrej organizacji.
Czy naprawdę tak trudno zadbać o to, żeby dzieci miały czas na podstawowe potrzeby? Może pora, by ktoś w końcu to zauważył i zaczął działać? Bo jeżeli tak dalej pójdzie, to te nasze dzieciaki na rzęsach będą z tej szkoły wracały".