Najbiedniejsza staruszka w sąsiedztwie znalazła 300 tysięcy złotych, a gdy poszła je oddać, właściciel oznajmił, iż brakuje ponad 100 tysięcy. Zaskoczona, musiała iść do banku po pożyczkę, by uzupełnić sumę.
Pani Zofia, która mieszkała na końcu ulicy, była przez wszystkich kochana. Wdowa od młodości, z dziećmi mieszkającymi daleko, żyła sama w starym, przeciekającym domu, utrzymując się z dzierżawy małych kawałków ziemi oraz ze zbierania butelek i makulatury.
Pewnego ranka, gdy zbierała puszki po piwie nad brzegiem rzeczki, zobaczyła na ziemi skórzaną torbę. Otworzyła ją i znalazła grubą paczkę banknotów. Na gwałtownie policzyła około 300 tysięcy złotych. Nigdy w życiu nie trzymała tyle pieniędzy. Drżały jej ręce, a serce waliło jak młot. ale pamiętając, iż cudze trzeba oddać, starannie zawinęła banknoty i czym prędzej poszła do domu pana Waldemara najbogatszego właściciela tartaku w okolicy.
Gdy zobaczył pieniądze, pan Waldemar gwałtownie je przeliczył i zmarszczył brwi:
Jak to 300 tysięcy? W mojej torbie było ponad 400! Gdzie reszta? Oddawaj, co brakuje!
Pani Zofia zdrętwiała, bełkocząc coś, ale on upierał się, iż brakuje. By nie uchodzić za złodziejkę, zacisnęła zęby i wzięła w banku pilną pożyczkę na brakujące 100 tysięcy. W sąsiedztwie zaczęły się szepty jedni ją bronili, inni wątpili.
Trzy dni później o świcie głośny hałas wygnał wszystkich na ulicę. Przed domem pani Zofii stało 10 lśniących samochodów, każdy z otwartymi drzwiami, pełen prezentów, sprzętów AGD i kopert z gotówką. Z jednego wysiadł mężczyzna w garniturze, ze łzami w oczach, i powiedział wzruszony:
Mamo! Dwadzieścia lat cię szukałem Jestem tym chłopcem, którego przygarnęłaś i wychowałaś, gdy mnie porzucili. Wróciłem, by podziękować za wszystko.
Zanim skończył, za nim pojawiła się kolejna postać sam pan Waldemar, blady i drżący, gdy syn skierował ku niemu uśmiech, w którym kryło się coś więcej
Pan Waldemar cofnął się, poruszając wargami bez słowa. Spojrzenie mężczyzny nie było już ciepłe, ale zimne jak stal.
Pamięta pan? spytał wolno, każdy słowo ciężkie jak ołów. Gdy moja przybrana matka nosiła mnie na rękach, pan odebrał jej ziemię rodziców i zmusił do życia w chacie nad rzeczką.
Szept sąsiadów rozniósł się po ulicy, a wszystkie spojrzenia zwróciły się ku panu Waldemarowi z niedowierzaniem i oburzeniem.
Mężczyzna znów spojrzał na panią Zofię, z czułością w oczach:
Mamo teraz mam dla ciebie dom w najlepszej części miasta i te samochody pełne podarków. Wybierz, co tylko zechcesz.
Pani Zofia, ze łzami, pogłaskała twarz chłopca, którego wychowała od niemowlęcia.
Wtedy on zwrócił się do pana Waldemara:
A pana dług to nie pieniądze, ale honor. Trzy dni temu oskarżył pan moją matkę o kradzież i zmusił ją do pożyczki na 100 tysięcy. Kupiłem ten dług. Teraz to pan jest dłużnikiem.
Pokazał dokument z nazwiskiem Waldemara i ogromnym procentem takim, jaki on sam nakładał na biednych. Pan Waldemar zbladł jak ściana, kolana mu się uginały.
Nie chcę pieniędzy powiedział mężczyzna stanowczo. Chcę, by pan obszedł całą ulicę, opowiedział prawdę o mojej matce i przeprosił ją przed wszystkimi.
Pan Waldemar opuścił głowę. Po raz pierwszy potężny właściciel tartaku zadrżał przed tłumem.
Wtedy pani Zofia odezwała się cicho, ale mocno:
Nie trzeba mi niczego oddawać. Pieniądze się odzyska, ale gdy straci się godność nie da się jej kupić za żadne złoto.
Jej słowa zawisły w powietrzu. Pan Waldemar stał nieruchomo, gdy syn ujął matkę pod rękę i poprowadził do domu, wśród oklasków całej ulicy.
Od tamtego dnia podwórko pani Zofii zawsze rozbrzmiewało śmiechem, pachniało świeżym obiadem i lśniło od luksusowych aut jako żywy dowód, iż dobro zawsze wraca.