Izabella Starzec: Niedawno odwiedziłam Instytut Muzykologii, by na Pani fejsbukowe zaproszenie posłuchać relacji z wyprawy etnomuzykologicznej „Ciekawi Malawi?” Rzeczywiście, było to niezmiernie interesujące spotkanie. Skąd wziął się pomysł na wyjazd do tego niewielkiego afrykańskiego państewka?
– prof. dr hab. Bożena Muszkalska, etnomuzykolożka (Instytut Muzykologii Uniwersytetu Wrocławskiego): Ma to związek z moimi zainteresowaniami. Od czasów studiów szukałam dla siebie interesującego obiektu badań. Afryka była od dawna w tym spektrum, choć długie lata nie mogłam zrealizować tych marzeń i planów. Oczywiście, jako turystka mogłam tam być, ale mi chodziło o badania terenowe, etnomuzykologiczne.
Przez dekady zbierałam materiały, przygotowywałam się, a w międzyczasie realizowałam inne projekty: po pracy magisterskiej na temat muzyki gruzińskiej przyszedł czas na Sardynię, potem Portugalię, z której powstała praca habilitacyjna, i różne inne miejsca, jak np. Gwatemala. Organizowałam też wyprawy etnomuzykologiczne ze studentami, by badać środowiska polonijne, albo Polaków zamieszkałych za granicą. Jeździliśmy na tereny Litwy, Białorusi, Ukrainy i Rumunii, a także na Syberię, do Brazylii i do Australii.
A Malawi?
– W 2020 roku zaprosiłam do naszego Instytutu Muzykologii w ramach programu Erasmus prof. Augusta Schmidhofera z Wiednia – z którym współpracuję od wielu lat – z wykładami o Afryce. Opowiadał nie tylko o Madagaskarze, na który jeździł badawczo ze studentami, ale również o Malawi. Wtedy dopytałam się o możliwość dołączenia do jego planowanej kolejnej ekspedycji. Niestety pandemia pokrzyżowała plany wyjazdowe do Ugandy, a potem, czyli we wrześniu minionego roku, udało się zrealizować wspólny wyjazd do Malawi. To były intensywnie spędzone trzy tygodnie.
Co konkretnie było Waszym celem?
– Trudno dostępne rejony tego kraju. choćby ciężko nazwać wioskami te miejsca, które odwiedziliśmy. Wiele podróżowałam, ale nigdzie nie widziałam takich warunków bytowych. Tam przez cały czas buduje się domki z gliny, po której się chodzi, nie ma prądu, wody – w większości z odwiedzonych przez nas miejsc, takie właśnie były warunki. Panuje straszna bieda. To jest przepaść cywilizacyjna, jakkolwiek w pewnym sensie są skażeni cywilizacją.
W jakim sensie?
– Wszędzie oczekiwano pieniędzy, i z tym kojarzono białego człowieka. choćby małe dzieci znały odpowiednie słowo po angielsku i potrafiły o to prosić, co było zaskakujące, jak również i to, iż nie chcieli się fotografować, a dzieci uciekały sprzed obiektywu.
Jak to można wytłumaczyć?
– Naszym przewodnikiem w Malawi był wykształcony w Wiedniu etnolog dr Moya Malamusi, który opowiedział nam historię, jak pewien turysta zrobił zdjęcie dziecku i to zdjęcie znalazło się na okładce jakiegoś amerykańskiego czasopisma, z czego zrobiła się wielka afera. W każdym razie w Malawi jest prowadzona kampania, by unikać przypadkowej fotografii.
Wspomniała Pani o oczekiwaniach finansowych tubylców. Czy odnosiło się to również do sfery badawczej?
– Niestety tak. W każdym razie taki był model działania ekspedycji wiedeńskiej, którzy płacili duże pieniądze za ich występy taneczno-muzyczne.
Na tym spotkaniu poświęconemu relacji z Malawi, prof. Maciej Gołąb wyraził wątpliwość, co do pewnej prawdziwości badawczej, gdy w grę wchodzą pieniądze. Co Pani o tym sądzi?
– Podzielam to zdanie. Nie byłam zadowolona z tego sposobu działania grupy wiedeńskiej. Zresztą o prowadzeniu badań codziennie rozmawiałam ze swoją grupką wspaniałych studentów, i ten temat też się przewijał. W zasadzie mieliśmy cel wspólny, ale prof. Schmidhofer uzgodnił ze mną, iż możemy mieć też swoje odrębne – co jednak w praktyce okazało się niemożliwe. Miałam w planach badanie pejzażu dźwiękowego, natomiast grupa z Wiednia zupełnie nie rozumiała, o co w tym chodzi. Mimo wszystko moi studenci zrobili dużo nagrań z doskoku. Cały czas mieli telefony w gotowości, żeby nagrywać inne dźwięki, a nie tylko to, co zostało „kupione” – nazywając wprost.
Co „mówią” takie właśnie nagrania pejzażu dźwiękowego, aury brzmieniowej otoczenia?
– Można się wtedy dowiedzieć, jaka jest codzienność i otoczenie tych ludzi. Jacy są naprawdę wtedy, kiedy nas nie ma, jak grają i śpiewają, gdy to robią dla siebie a nie na pokaz. Nagraniom towarzyszą odgłosy natury, rozmów, otoczenia, zabaw dzieciaków, co daje – moim zdaniem – pełniejszy obraz tej rzeczywistości, w której żyją.
Warto w badaniach wejść głębiej, na tyle, na ile jest to oczywiście możliwe w tak krótkim czasie. Tymczasem było go zdecydowanie za mało, a na dodatek ciągle się przemieszczaliśmy. Moya Malamusi chciał nam pokazać jak najwięcej: różne style, instrumenty, grupy wykonawcze. Oczywiście, mamy przegląd tamtejszych tradycji i to stanowi ogromną wartość.
Odwiedziliście bodajże 14 miejsc w Malawi. Który region eksplorowaliście?
– To była w szczególności ta bardzo zachowawcza południowa część kraju, oraz środkowa – okolice stolicy, Lilongue, i Jeziora Malawi (dawniej Niasa). Pod koniec wyjazdu odwiedziliśmy Park Narodowy Liwonde. Tam, kiedy obudziliśmy się rano, zobaczyliśmy pod domkiem, w którym spaliśmy, słonia, a śniadanie jedliśmy w towarzystwie małp.
Co mieli na uwadze wiedeńczycy podczas ekspedycji?
– Przede wszystkim chcieli się nauczyć, jak archiwizować takie badania i nagrania. W Wiedniu znajduje się jedno z pierwszych archiwów fonograficznych na świecie. Gdyby sięgnąć po dokonane nagrania przez ekspedycję austriacką, to ogląd będzie przede wszystkim dotyczył repertuaru wykonanego przez „ustawionych” muzyków. Miejscowi właśnie na to się nastawili, iż będą nagrywani, filmowani i dostaną za to pieniądze. Natomiast myśmy chcieli poznać te przestrzenie z bliska, inaczej.
Jakie byłyby dla Pani optymalne warunki badawcze?
– Przede wszystkim należałoby się dłużej zatrzymywać w poszczególnych miejscach, przebywać więcej z ludźmi i przyzwyczajać ich do naszej obecności, by zaczęli zachowywać się naturalnie. Powiem tak: kiedy przeprowadzałam takie badania na Sardynii to nie mieszkałam w hotelu, tylko u ludzi i obserwowałam ich przez całe doby. Wtedy się inaczej rozmawia, także o muzyce.
W Malawi nasi, jak to mówimy, informatorzy nas testowali, czego my oczekujemy. Byliśmy dla nich klientami, skoro im płaciliśmy, więc chcieli się dobrze zaprezentować. Ja nie mówię, iż to jest z gruntu złe i przyniosło nam przecież pewne korzyści. Jakże jednak byłoby inaczej, gdybyśmy mogli spędzać z nimi więcej czasu. Wtedy i te rozmowy o muzyce byłyby zupełnie inne. Z mojego doświadczenia wynika, iż ludzie, którzy się w sposób naturalny otworzą, sami przychodzą i opowiadają. Trzeba tylko z nimi przebywać – jeść jak oni, marznąć jak oni (jak ja na Sardynii), i wtedy stajemy się częścią tej społeczności.
Czy było coś dla Pani zaskoczeniem, jeżeli chodzi o tradycje muzyczne?
– Marząc od lat o wyjeździe do Afryki, byłam już na tyle przygotowana, iż w rezultacie nie doświadczyłam większych zaskoczeń. Natomiast to, co wzbudziło moje zainteresowanie, to występ zespołu banjo. Oni w ten sposób nazywają takie kapele, które grają przedziwną mieszankę popularnej muzyki lokalnej, a choćby mają coś po angielsku w repertuarze.
Określenie „banjo” też nie ma nic wspólnego z tym, co moglibyśmy sobie wyobrażać na podstawie naszej wiedzy europejskiej. U nich są to różnej wielkości instrumenty sporządzone z użytkowych przedmiotów, jak np. garnków, czy kamieni. Poza tym zaskoczeniem było to, iż ich gitarzysta w pewnym momencie zaczął grać na gitarze założonej za szyją, jak Jimi Hendrix!
Czego uczą studentów takie wyjazdy badawcze?
– Przede wszystkim sposobu prowadzenia badań terenowych, co jest bardzo mocno związane ze studiami muzykologicznymi, w ramach których są przedmioty, jak antropologia muzyczna, folklor muzyczny Polski, kultury muzyczne świata. Uczą też tego, jak to jest na miejscu, w rzeczywistości, czego nie da się przekazać podczas wykładów i ćwiczeń.
Wyjazdy sprzyjają również nawiązywaniu kontaktów z ludźmi, byciu z drugim człowiekiem i uczą umiejętności przeprowadzania wywiadów. Jednak najistotniejsza jest empatia – klucz do wszelkich kontaktów. Często to powtarzam swoim studentom i radzę im, by spróbowali to przenieść na swoją rodzinę, ponieważ te same zasady panują w życiu codziennym, by słuchać, co drugi człowiek do nas mówi. jeżeli nie staramy się wejść w sposób myślenia ludzi to – mimo ukończonych różnych szkół, studiów muzykologicznych – nigdy nie osiągniemy dobrych rezultatów w badaniach. W tym wszystkim najważniejszy jest człowiek.