Ocena wymiany poglądów na temat uczestniczenia dzieci w polowaniach i procedowania projektu nowelizacji ustawy łowieckiej.
Pacholęciem będąc, lat siedem mając, ledwie ponad stół brodą sięgając, chodziłem w nagance. Dzień polowania zbiorowego to było święto. W przeddzień mama szykowała ciepłe ubrania i buty. Rano dzielnie pomagałem ojcu szykować kromki z leberką i wurstem oraz zalewać termosy – dla ojca z kawą, dla mnie z herbatą. O wpół do ósmej jechaliśmy na zbiórkę, gdzie czekali koledzy ojca i moi. Z mojej klasy, z klasy wyższych, ze szkól średnich. Starsi otaczali nas opiekę, instruowali, co i jak, dbali byśmy zachowywali się bezpiecznie. To było święto, a kasa, którą nam wszystkim płacili po równo starczała na lemoniady we wszystkie dni wakacji!
Jak dorosłem mniej więcej do 13 lat pozwolili mnie i moim rówieśnikom chodzić w nagankę w mioty leśne, bowiem ojciec – prezes uważał, iż dopiero w tym wieku jesteśmy dostatecznie dojrzali, by zachowywać się bezpiecznie w czasie pędzeń na grubego zwierza.
Poza tym od najmłodszych lat jeździłem z ojcem na polowania na rogacza z podjazdu (konno a jakże) oraz na zasiadki, zwłaszcza na kukurydzę na przekosach.

Czy uczestnictwo w polowaniach wpłynęło negatywnie na moją psychikę? Moi znajomi pewnie powiedzą, iż nie! Zielona bolszewia powie, iż tak, skoro zostałem myśliwym to jestem wszak „bez serca”, „morderca”, „zwyrol” i co tam jeszcze…
Dzieci na polowaniach
Dlaczego o tym piszę? Bo to dobry wstęp do skomentowania polemiki między Marcinem Możdżonkiem, a Pawłem Gdulą. Polemiki dotyczącej tego, czy do obecnego projektu ustawy „wrzucać” sprawę przywrócenia obecności dzieci na polowania.

Zacznę od tego, iż ani jeden, ani drugi nie ma racji. Nie należy przywracać możliwości udziału dzieci w polowaniach zbiorowych! Teza kontrowersyjna? Pozwólcie, iż ją rozwinę.
Mówię tu o polowaniach zbiorowych. I dzieciach. Bez względu, czy pozwolilibyśmy im iść w nagankę, czy miałyby stać z rodzicem na stanowisku, polowanie zbiorowe jest przedsięwzięciem obarczonym taką zmiennością zdarzeń, a dzieci nie mają wyobraźni i są nieprzewidywalne. Dlatego jestem przeciwnikiem udziału dzieci w polowaniach zbiorowych!
Jeśli chodzi o indywidualnie – to prawo i odpowiedzialność rodzica. Chce trzylatka zabrać na polowanie – jego prawo! jeżeli przedszkolakom pozwalamy uczestniczyć w lekcjach religii, bo mają prawo być wychowywane zgodnie z poglądami rodziców to… To samo dotyczy prawa rodziców do zabierania dziecina polowanie!
Błędna narracja
Natomiast pozostaje kwestia „fundamentalna” – dzieci. Otóż, jeżeli taka mieszczka, czy mieszczuch (nawet od niedawna mieszkający na wsi) słyszy „dzieci” to, co rozumie pod tym pojęciem? -Trzylatka, siedmiolatka, dziesięciolatka. Pod tym pojęciem nie jawi mu się wyrośnięta 16-letnia pannica, czy pryszczaty siedemnastolatek. I dlatego, choćby jeżeli nie jest zielonym bolszewikiem, to jest przeciw zabieraniu „dzieci” na polowania.
Skąd się to bierze? Ano w czasach, kiedy moje pokolenie chodziło w wielu 7 lat w nagankę choćby w mieście żyli ludzie przeważnie wywodzący się ze wsi. Byli bliżej natury, polowanie i ubita zwierzyna, to było coś, co widywali na własne oczy, wiedzieli, iż aby zjeść schabowy, to trzeba zrobić świniobicie, by zjeść rosół trzeba kurzę uciąć łeb…
Dziś dorosłe jest pokolenie od urodzenia wychowane w mieście. Oderwane od natury – rzadko, poza okresami wakacji chodzące po lesie, drżące o swoje pociechy. Nie dziwcie się, iż skoro taki rodzic boi się wysłać dziecko samo do szkoły i wozi je na lekcje, na zajęcia pozalekcyjne, basen, judo itp. to w głowie się mu nie mieści, iż dziecko mogłoby wziąć udział w polowaniu.
Dlatego uważam narrację: „chcemy mieć prawo, by nasze dzieci brały udział w polowaniu” za błędną od samego początku. Musimy mówić nie o „dzieciach”, a o „młodzieży”. Chcemy by nasza młodzież mogła brać udział w polowaniu. Ma prawo do konta w banku, ma prawo do seksu, ma mieć prawo do udziału w polowaniu.
Nastolatek na polowaniu
Co to znaczy „młodzież”? Ponieważ nie ma ustawowej definicji to posłużyłbym się „kryterium bankowym”. Skoro młody człowiek ma prawo – pod okiem rodzica założyć w tym wieku konto to jest już młodzieżą. Zamiennie można używać też słowa „nastolatki” – „domagamy się prawa nastolatków do udziału, pod opieką rodziców, w polowaniu”. Brzmi inaczej niż domagamy się udziału dzieci?
Póki nie zmienimy tej narracji, póki nie uświadomimy mieszczuchom i posłom ,że NIE chodzi nam o przedszkolaków, ale młodzież gimnazjalno-licealną”, to szans na likwidację obecnych zapisów nie ma!
I tu dochodzimy do sporu Gdula – Możdżonek. A adekwatnie do prezesa Naczelnej Rady Łowieckiej. Osobiście uważam, iż dobrze jest, iż na czele NRŁ stoi celebryta. Ludzie go lubią, słuchają go uważniej, trudniej go atakować niż „no name”. Problem w tym, iż prezes, jak każdy celebryta, uważa, iż jest najważniejszy i najlepszy. A niestety zdarzają mu się kuchy…
Od takich drobnych, jak chwalenie się strzeleniem przyszłościowego byka (wprawdzie zgodnym z nowymi, kontrowersyjnymi zasadami, ale niezgodnym z poczuciem łowieckiej przyzwoitości). Przez nierozliczanie poprzedników (w czym bardzo przypomina Tuska), bo za nominatów „solidarnej Polski” wyparowało z naszej kasy, co najmniej 15 milionów złotych, a nasza NRŁ w tej sprawie nabrała wody w usta. Po ewidentnie słabą znajomość funkcjonowania związku i ostatnie „kuchy”…
Aż chce mi się napisać: „Panie Prezesie, jak poseł prowadzący naszą ustawę mówi, iż czegoś nie da się zrobić, to znaczy, iż nie da. Proszę mi wierzyć – przez 12 lat byłem posłem, pracowałem przy wszystkich ustawach dotyczących łowiectwa przez trzy kadencje i wiem, co mówię. jeżeli poseł prowadzący mówi, iż nie, to przyjmujemy to do wiadomości, choć po wyjściu za drzwi możemy rzucać słowami powszechnie uważanymi za nieprzyzwoite.
I jeżeli Paweł Gdula pisze, iż to zły pomysł, to nie ma co się obrażać – tylko słuchać. Wiem, iż tym ruchem chce Kolega pokazać, iż stoi po stronie myśliwych, ale od prezesa NRŁ oczekuję nie populistycznych haseł, a skuteczności.
Wrzucenie do ustawy teraz zapisu o dzieciach spowoduje, iż kwestia przywrócenia samorządności choćby nie zejdzie na drugi plan, ale zniknie, a dyskusja skupi się na dzieciach. Efektem będzie odrzucenie ustawy w całości. O to chodzi?
Dlatego ten pomysł obecnie, to nie jest zły pomysł, tylko „zbrodnia”!
Najwspanialsi, najmądrzejsi, najcudowniejsi
Druga z ubiegłotygodniowych wypowiedzi prezesa wbiła mnie w fotel, a gdybym miał sztuczną szczękę, to pewnie spadłaby mi na ziemię. Prezes Naczelnej Rady Łowieckiej jest przeciwko przywróceniu niezależnych komisji rewizyjnych. OMG! OMG!
Komisje rewizyjne są we wszystkich organizacjach społecznych! Ba, komisja rewizyjna jest choćby w prawdopodobnie dobrze znanym prezesowi Polskim Związku Siatkówki!
Czy to takie „mielenie językiem”, czy przekonanie, iż my NRŁ, jesteśmy najwspanialsi, najmądrzejsi, najcudowniejsi i żadnych niezależnych organów kontrolnych nam nie potrzeba. Sami wszystko skontrolujemy, przebadamy, opiszemy. A kto skontroluje NRŁ?
Mój kolega Paweł ma złe zdanie o kompetencjach prezesa NRŁ, ja nie jestem taki ortodoksyjny. Ale na pewno minionego tygodnia Marcin Możdżonek do udanych zaliczyć nie może.