Zuzanna od dawna knuła się o jedną rzecz przyjąć dziecko ze schroniska dla dzieci. Mąż, z którym spędziła sześć lat i który nie przyniósł jej własnych pociech, odszedł do innej, młodszej i bardziej urodzajnej żony. Zuzanna poczuła, iż życie małżeńskie ją wyssało; nie miałaby już sił ani ochoty znów próbować zbudować rodziny i szukać tej, co w euforii i w smutku. Dość pomyślała. Postanowiła, iż jeżeli już ma poświęcać energię i ciepło serca, nie będzie to już partnerowi, ale temu, kto naprawdę ich potrzebuje.
Zaczęła więc działać. Przeszukała wszystkie urzędy opieki społecznej, zebrała niezbędne dokumenty. Teraz najważniejsze odnaleźć chłopca, który stanie się jej synem, jej przedłużeniem, i ofiarować mu całe ciepło zgromadzone przez 38 lat życia.
Nie chciała małego noworodka, obawiała się, iż nie podoła opiece nad niemowlęciem, bo przeszła już tę granicę, kiedy kobieta podświadomie chce nie spać nocą, otulać i kołysać. Dlatego pojechała do domu dziecka, by znaleźć trzylatka lub pięciolatka, który stanie się jej własnym dzieckiem.
Gdy wsiadała do tramwaju, drżała jak przed pierwszą randką i nie zauważyła, iż w Warszawie wiosna już naprawdę rozkwitła delikatna, chłodna, z niepohamowanym słońcem. Tramwaj skrzypiał na zakrętach, a Zuzanna wciąż zamyślona myślała o przyszłym dziecku, które już istnieje w tym świecie, ale jeszcze nie wie, iż jest przeznaczone dla niej.
Za oknem przejeżdżał wiosenny miejski pejzaż: szumiały, migocząc szybami, samochody, ludzie podążający w nieznane. Nikt z nich nie przypuszczał, iż Zuzanna jedzie w spotkanie własnego szczęścia. Odwróciła się od innych pasażerów i spojrzała w okno, choć nie widziała, co dzieje się na zewnątrz, bo już uśmiechała się do przyszłego syna, którego spotka za chwilę.
Nadszedł adekwatny przystanek. Nazywał się po prostu Dom Dziecka. Następny Przedszkole. Wysiadła i od razu zobaczyła stary dwór z kolumnami, z których opadła tynkowa skorupa, przypominająca kiedyś białą kamuflażową farbę, jakby chciało się ukryć przed niewidzialnym wrogiem.
Weszła i wyjaśniła wszystko strażnikowi, który skierował ją do gabinetu dyrektorki. Tam spotkała kobietę w podeszłym wieku, prawie staruszkę, w manualnie dzianej, wypłowiałej bluzie pełnej kłaczków. Dyrektorka była prowincjonalna, nieco zaniedbana, ale w oczach miała pewność, iż jest na swoim miejscu, już od dawna. Rozmowa nie trwała długo przedwczoraj telefonowała.
No to chodźmy wybierać? zapytała, wstając pierwsza ze swojego krzesła.
Zuzanna posłusznie podążyła za nią. Idąc długim korytarzem z ciemnoniebieskimi panelami, dyrektorka rzekła przez ramię:
Młodsza grupa jest teraz w zabawie, więc i my tam pójdziemy. Pchnęła drzwi i razem przekroczyły próg.
Wewnątrz bawiło się około piętnastu dzieci dziewczynek i chłopców pośród dywanika i szafek z zabawkami. Nauczycielka siedziała przy oknie, pisząc coś i od czasu do czasu podnosząc głowę, czujnie pilnując porządku.
Gdy dorośli weszli, dzieci natychmiast rzuciły się w kierunku drzwi. Obwąchiwały kobiety, przytulały się do kolan Zuzanny i dyrektorki, podnosząc po uszach małe główki i krzycząc jak ptaszki:
To moja mama, przychodzi po mnie! Po mnie!
Nie, to moja mamusia, od razu ją poznałam! Wczoraj w śnie ją widziałam
Weź mnie, weź! To ja twoja córka!
Dyrektorka automatycznie głaskała dzieci po głowach, szepcząc Zuzannie krótkie notatki o każdym z nich. Zuzanna pogubiła się w wyborze, bo musiała wybrać wszystkich
Wszyscy, włącznie z chłopcem siedzącym przy oknie na małym krzesełku, który nie podszedł do dorosłych, a jedynie odwrócił się i przyglądał się zwykłej, prawdopodobnie dla niego codziennej scenerii.
Zuzanna podeszła do niego i położyła rękę na jego głowie. Z jej dłoni wystąpiły małe, lekko skośne oczy nieokreślonego koloru, które idealnie pasowały do kościstej twarzy, szerokiego nosa i bladych, ledwie zarysowanych brwi. Chłopiec nie przypominał tego, co Zuzanna wyobrażała sobie w swych snach. Jakby potwierdzając jej wątpliwość, iż jest typowy nieodpowiedni, rzekł:
I tak mnie nie wybierzesz.
Jednak patrzył na nie łaknąc, jakby prosił o coś innego.
Dlaczego tak sądzisz, mały? zapytała, nie zdejmując dłoni z jego głowy.
Bo jestem kichliwy i często choruję. Mam też siostrę, Nelię. Jest mała, w grupie maluszków. Codziennie do niej biegam i głaszczę jej główkę, żeby nie zapomniała, iż ma starszego brata. Nazywam się Wiktor, i bez Neli nie pójdę nikąd
W tej chwili, z napięcia, z jego nosa popłynęły krople wydzieliny.
Wtedy Zuzanna pojąła, iż całe życie czekała na spotkanie z kichliwym Wiktorem, który często jest chory, i z jego siostrą Nelią, której jeszcze nie widziała, a już kochała.










