Nauczyciel poprosił uczniów, bo ocenili jego pracę. Tego się nie spodziewał
"Jak co roku rozesłałem ankiety na temat prowadzenia moich zajęć do uczniów wszystkich klas. Klasyczne pytania: co jest dobrze, co źle, co zmienić, co poprawić. Każdy uczeń dostał linka i prośbę o wypełnienie. Nie daję terminów, gwarantuję pełną anonimowość" – napisał w swoim poście nauczyciel, który prowadzi popularny profil "Elektronik w czasach szkolnej zagłady".
Wydawać by się mogło, iż taka akcja spotka się z ogromnym odzewem. Bo to rzadkość, by uczniowie mieli okazję powiedzieć, co myślą o swoim nauczycielu.
A ten sam się prosi i jeszcze gwarantuje anonimowość. Można mu wygarnąć, wytknąć błędy, odegrać się za cały rok szkolny. Ale też zainspirować i skłonić do wysiłku, żeby po wakacjach jego lekcje były ciekawsze.
Wbrew pozorom uczniowie nie rzucili się do wypełniania ankiet. Większość prośbę "elektronika" po prostu olała. "Niestety młodzież średnio jest zainteresowana. W pierwszych klasach wypełniło ją jakieś 40 proc. uczniów, w klasach 2 i 3 po 30 proc., a w klasie 4 ledwo 10 proc. Tyle jeżeli chodzi o wpływ młodych ludzi na edukację. Mają to w nosie" – podsumował wyniki swojej akcji nauczyciel.
Z tego, co wyczytał w ankietach, nie jest zadowolony. Nie dlatego, iż został "zjechany". Przeciwnie. "Masa pochwał, kilka zauważonych problemów. Ogólnie miło. Choć wolałbym jakąś większą krytykę. Konstruktywną, która pozwoliłaby mi poprawić to, co robię źle. Z ankiet wynika, iż robię prawie idealnie. (…) Szkoda tylko, iż część uczniów nie traktuje tych ankiet poważnie i kadzą, zamiast podejść do sprawy uczciwie" – napisał.
Oni szkołę mają w nosie
Autor profilu "Elektronik w czasach szkolnej zagłady" nie ma jednak pretensji do swoich uczniów. Ani do tych, którzy wypełnili ankiety "na odwal", ani do tych, którzy olali jego prośbę.
Według niego młodzież po prostu nie widzi sensu w takich akcji, bo nie wierzy, iż ich opinia coś zmieni. "Tyle jeżeli chodzi o wpływ młodych ludzi na edukację. Mają to w nosie. Ich wiara w możliwości zmiany czegokolwiek w edukacji jest żadna. Szczerze mówiąc moja też" – stwierdził.
Jego zdaniem tę wiarę zabijają w uczniach sami nauczyciele. Tacy, którym się nie chce, którzy pracę w szkole traktują jak zesłanie i mają gdzieś swoich uczniów. Sam podaje przykład takiego belfra.
"Jak piąty raz tłumaczę koledze, iż tak nie można, to nie jest zgodne z prawem i dobrym obyczajem, to dostaję odpowiedź: 'I co mi zrobią? Wyrzucą z pracy?'. No nie wyrzucą, bo jak ktoś ma 30 godzin i nie ma kim go zastąpić, jest to praktycznie niemożliwe".
Jeśli tak wyglądają realia w szkołach, to trudno się dziwić uczniom, iż "mają to w nosie". Dziwne jest jedynie to, iż wciąż są jeszcze nauczyciele, którym zależy, którzy się starają i chcą pracować coraz lepiej. Mimo iż sami nie wierzą w możliwość naprawienia chorego systemu naszej edukacji.