Rosnące oczekiwana wobec nauczycieli niekiedy przybierają zawrotnego tempa. Rodzice coraz wyżej stawiają poprzeczkę i zapominają, iż nie za wszystko to wychowawcy są odpowiedzialni. Wymagają, niekiedy wręcz żądają, a kiedy ci nie spełnią ich wymagań, mają nieuzasadnione pretensje. Zapominają w tym wszystkim o sobie i ważnej roli, którą pełnią w życiu dziecka.
Ktoś tu spoczął na laurach
Niektórzy rodzice oczekują od szkoły cudów, a od nauczycieli nieustannego i nadprzyrodzonego zaangażowania. Mają nadzieję, iż wychowawcy wszystko za nich załatwią, by oni mogli spocząć na laurach.
– Współcześni rodzice są coraz bardziej roszczeniowi. Wystarczy, iż krzywym wzrokiem spojrzę się na ucznia czy zwrócę mu uwagę, to mogę być pewna, iż albo następnego dnia otrzymam wiadomość w dzienniku elektronicznym, albo rodzic zaszczyci mnie swoją obecnością. Muszę się tłumaczyć, wybielać, choćby gdy nic złego nie zrobiłam. Jesteśmy na świeczniku, wszyscy patrzą nam na ręce i tylko czekają, aż nam się noga powinie – opowiada mi znajoma nauczycielka.
I choć nie chciałabym się z nią zgodzić, to w głębi duszy wiem, iż ma rację. Stajemy się coraz bardziej wygodniccy, lubimy zrzucać odpowiedzialność i winę na drugiego. Coraz mniej angażujemy się w życie dzieci, a ich wychowanie w coraz większym stopniu zostawiamy szkole i nauczycielom.
Jestem jej za to wdzięczna
Nie tak dawno przeprowadziłam krótką, ale niezwykle esencjonalną i wartościową rozmowę z sąsiadką. To kobieta samotnie wychowująca dziecko, która mimo tego, co przyniósł jej los, świetnie radzi sobie z codziennością. Jest wspaniałą matką i managerką domu, która nie dość, iż sama utrzymuje siebie i syna, to jeszcze dba o jego edukację i wozi na zajęcia dodatkowe.
Szczerze, to podziwiam i zazdroszczę jej tak świetniej organizacji. Ona jednak ma do siebie pretensje i nie może sobie darować jednej rzeczy.
– Staram się być dla Tymka i mamą, i tatą. Są dni, kiedy płaczę w poduszkę z bezradności i zastanawiam się, jak ogarnę kolejny dzień. W gorszych momentach biorę głęboki wdech, podnoszę się z ziemi, zakładam koronę i idę dalej – tak mniej więcej zaczęła naszą rozmowę.
– Wiesz, ostatnio uświadomiłam sobie istotną rzecz. Jest coś, o czym zupełnie zapomniałam. Robiłam dla Tymka wszystko, co mogłam. Uczyłam tego, co najważniejsze, ale zapomniałam wpoić mu, jak ważne jest oszczędzanie.
Podczas ostatniej szkolnej wycieczki, to nauczycielka odrobiła ze mnie tę lekcję. Powiedziała uczniom, trochę w formie żartu, iż idą do sklepu, ale mogą kupować tylko te rzeczy, które są w promocji.
Tymkowi to wyzwanie bardzo się spodobało. Liczył, dodawał, kalkulował. Podobno kupując przecenione produkty, udało mu się zaoszczędzić prawie 8 zł, co uważał za swój osobisty sukces – kontynuowała.
– Wychowawczyni odrobiła za mnie istotną lekcję, jestem jej za to wdzięczna. Kiedy teraz idziemy do sklepu, Tymek zachęca mnie do kupowania rzeczy korzystnych cenowo. Wiesz, iż choćby sam wyszukuje okazji, a nie tak jak wcześniej, wrzuca wszystko do koszyka. Już nie czuję się jak sponsorka, która powinna spełniać każdą zachciankę swojego syna, a jak jego przyjaciółka, z którą fajnie pobuszować po sklepie i poszukać oszczędności – tak mniej więcej zakończyła.
Kradnę pomysł nauczycielki i wykorzystam podczas kolejnych zakupów. Mam nadzieję, iż sprawdzi się w naszym przypadku. Dam znać, jak efekty.