Nauczyciele idą na łatwiznę
"Nie będę owijać w bawełnę – mam już serdecznie dość prac domowych. Moje dziecko spędza w szkole siedem godzin, wraca zmęczone, a w plecaku czeka na niego kolejna porcja zadań. I to nie jakieś drobne ćwiczenia na pięć minut, tylko całe strony do wypełnienia, wypracowania, zadania z matematyki, a choćby projekty. Mam wrażenie, iż szkoła przenosi swoją pracę na nasze domy.
Zamiast wytłumaczyć wszystko na lekcji, nauczyciele po prostu rzucają temat i każą dzieciom samodzielnie dochodzić do wszystkiego w domu. Ja to tak odczytuję i zdania nie zmienię.
Niech nikt mi nie mówi, iż prace domowe to troska o lepszą naukę. Gdyby nauczyciele faktycznie dobrze tłumaczyli na lekcjach, żadnych zadań by nie było trzeba robić. A tak – dziecko ledwo co liźnie temat w szkole, a resztę musi doczytywać w domu. Efekt jest taki, iż często to rodzice siedzą z dziećmi przy książkach. Po całym dniu pracy muszę jeszcze tłumaczyć synowi coś, czego nauczyciel najwyraźniej nie potrafił wytłumaczyć na lekcji. Czy to naprawdę moja rola? Czy ktoś mi za to płaci?
Mam wrażenie, iż prace domowe to po prostu wygoda nauczycieli. Łatwiej rzucić zadanie na klasę niż porządnie przepracować temat w szkole. Tylko iż to my, rodzice, spędzamy wieczory przy książkach, zamiast pozwolić dzieciom odpocząć. Szkoła miała być miejscem nauki, a dom – miejscem odpoczynku. Teraz jest na odwrót. Przyznam, iż dobrze, iż jest ten ChatGPT to nam w tych lekcjach trochę pomaga. Ale czy to coś złego?
Chciałabym, żeby ktoś w końcu powiedział to głośno – prace domowe są dla nauczycieli, nie dla dzieci. I nie przemawia za nimi troska o ucznia, tylko czyste lenistwo. Kiedyś zadania były dodatkiem, dziś to sposób na przerzucanie obowiązków na rodziców. I choć zadania nie są obowiązkowe, nie są oceniane, to i tak wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi".