Bibliotekarki to gorszy sort pedagogów?
W szkole są nauczyciele, którzy wtedy są potrzebni, kiedy inny pedagog nie przyjdzie na lekcję albo nie ma komu zająć się uczniami. Na co dzień raczej nikt ich nie zauważa – tak twierdzą z goryczą nauczycielki, które pracują jako bibliotekarki w szkołach. W wielu placówkach edukacyjnych bibliotekarka to "pani od książek". Czasem zapraszana na Radę Pedagogiczną, ale już niekoniecznie na wspólne spotkania integracyjne.
Pominięta w Dzień Nauczyciela, bo "przecież formalnie nie uczy żadnego przedmiotu". Niby nauczyciel, ale trochę nie taki "pełnoprawny". Bibliotekarki same o sobie mówią z sarkazmem: "zapchajdziury". Zawsze na posterunku, gdy trzeba załatać jakieś kadrowe braki w planie zajęć, bo ktoś jest chory i one mogą wziąć zastępstwo. Kiedy pierwszy raz o nich napisałam, dostałam ogrom maili z podziękowaniami, iż poruszyłam kwestię ich obecności i niesprawiedliwego traktowania w szkołach.
Tymczasem panie (i panowie, choć ci rzadziej) pracujące w szkolnych bibliotekach to wykwalifikowane nauczycielki – z wykształceniem pedagogicznym, często również po studiach podyplomowych. Pracują z uczniami indywidualnie, opiekują się dziećmi, które nie mają lekcji lub nie mogą przebywać w świetlicy (np. z powodu zaburzeń rozwojowych). W razie potrzeby prowadzą zajęcia zastępcze, organizują spotkania autorskie, konkursy, wspierają uczniów z trudnościami w nauce.
Ich głównym zadaniem jest oczywiście opieka nad księgozbiorem, ale to tylko część ich pracy. Codziennie mają pod opieką uczniów, którzy potrzebują spokoju, bo w świetlicy jest zbyt głośno. Czasem robią za psychologa, czasem za nauczyciela wspomagającego. Ale nikt tego nie liczy, bo jeżeli chodzi o ich pensję to też nie płaci się im za godziny tablicowe, tak jak pedagogom prowadzącym konkretne przedmioty.
Niesprawiedliwe zatrudnienie
Problemów jest więcej. Bibliotekarki często wykonują pracę porównywalną z nauczycielami przedmiotów, ale ich pensje są niższe. Godzina lekcji prowadzona przez nauczyciela przedmiotu jest lepiej opłacana niż ta sama godzina przepracowana przez nauczyciela-bibliotekarza. Niesprawiedliwość? Owszem. Ale osoby zatrudnione w szkolnych bibliotekach rozkładają ręce – "takie są przepisy".
Problemem jest to, iż bibliotekarze mają płaconą odgórnie ustaloną pensję, choćby jeżeli biorą kilka-kilkanaście godzin tablicowych w ramach zastępstw. Trudno też mówić o docenieniu. W oczach wielu nauczycielek-bibliotekarek ich rola jest raczej niewidzialna. Są potrzebne tylko wtedy, kiedy kogoś innego zabraknie do prowadzenia lekcji. Dopiero gdy ktoś zgubi książkę ze szkolnego księgozbioru albo trzeba pilnie kogoś zastąpić, nagle przypominają sobie o nich dyrekcja i koledzy z pokoju nauczycielskiego.
A przecież zgodnie z przepisami bibliotekarka musi mieć pełne przygotowanie pedagogiczne. Często na tym stanowisku pracują osoby z ogromnym doświadczeniem, wiedzą i pasją, które wkładają serce w to, by promować czytelnictwo, wspierać dzieci, pomagać nauczycielom. Tylko iż tej pracy zwykle nikt nie widzi. Gdyby mieli swoje klasy, swój przedmiot – może byłoby inaczej. A tak, codziennie robią wszystko, żeby pomóc szkole, uczniom, nauczycielom.
Czują, iż są nauczycielami gorszego sortu, o których choćby Ministerstwo Edukacji Narodowej nie pamięta przy podwyżkach pensji. Może czas, byśmy zaczęli patrzeć na naprawę szkolnictwa. Bo szkoła to nie tylko ci, którzy uczą matematyki, polskiego czy biologii. To też ci, którzy cicho i w cieniu codziennie dokładają cegiełkę do rozwoju dzieci. Bibliotekarki nie są "zapchajdziurami". Są nauczycielkami – i zasługują na szacunek, którego wciąż im brakuje.