Nauczycielka o świadectwach: "Co roku szlag mnie trafia". Oceny opisowe to fikcja

mamadu.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: Nauczyciele się gimnastykują, a rodzicom i tak ciężko dostrzec niuanse. fot. ARKADIUSZ ZIOLEK/East News


"Przeczytałam pani artykuł na temat świadectw opisowych w klasach 1-3. Właśnie piszę takie świadectwa i jak co roku szlag mnie trafia" – zaczyna się długi list, który otrzymałam od pani Agaty. Mało który rodzic ma świadomość, jak dokładnie wygląda ocenianie dzieci na koniec roku, ale to od strony nauczyciela.


"Właśnie tworzę te świadectwa państwowe i męki przeżywam, bo moim głównym zadaniem (niestety) jest skracanie tekstu. Rzeczywiście wszystko wygląda, jakby było skopiowane i wklejone, tylko niuansami się różnią te świadectwa. Ale te niuanse stwarzają solidne problemy dla piszącego, bo jeżeli się dopisze do zdania 'opanował pamięciowo tabliczkę mnożenia', iż 'umiejętność ta wymaga jeszcze utrwalenia', to już wiąże się to z rezygnacją z opisu jakiejś innej umiejętności. To jest kuriozalne, żeby nauczyciel podczas wypisywania świadectwa skupiał się nad tym, żeby się zmieściło.

To, iż opisowe świadectwa wyglądają prawie identycznie i kilka mówią o umiejętnościach ucznia, nie jest jednak winą nauczycieli! Rodzice powinni wiedzieć, iż mamy gotowe szablony wygenerowane przez program w dzienniczku elektronicznym.

Tak ma wyglądać ten dokument wg MEN, no i tak wygląda. Można tam zamieścić zaledwie parę zdań. Opinia z zajęć komputerowych, języka angielskiego i wychowania fizycznego (w naszej szkole te zajęcia prowadzą nauczyciele specjaliści) – to już zajmuje połowę miejsca. Próbowałam zmienić czcionkę, ale wtedy tekst wchodzi mi na linie szablonu i już niczego nie widać" – żali się pani Agata i przekonuje, iż do oceniania dzieci można i trzeba podejść zupełnie inaczej.

Rodzice potrzebują wskazówek


"Chciałam się podzielić moim ponad 30-letnim doświadczeniem. Pracowałam kiedyś w szkole waldorfskiej, gdzie pisaliśmy świadectwa na specjalnych drukach formatu A4. Oprócz dokładnego opisu dziecka, jego rozwoju społecznego, emocjonalnego, fizycznego, bardzo dokładnie opisywaliśmy osiągnięcia dzieci i bardzo dokładnie dawaliśmy wskazówki do ewentualnej dalszej pracy, np. jeżeli dana umiejętność wymagała jeszcze treningu.

Oprócz tego trzeba było dobrać sentencję, która była ważna, bo odnosiła się tylko do tego dziecka. Wisienką na torcie był rysunek wykonany przez nauczyciela. W zasadzie od półrocza już zaczynaliśmy się nad tym zastanawiać. Państwowe świadectwo dostawały tylko dzieci, które zmieniały szkołę.

Po 6 latach musiałam wrócić do mojego rodzinnego miasta i zaczęłam pracę w szkole społecznej. Pracuję już tutaj 22 lata i zawsze na zakończenie roku wypisuję obowiązkowe świadectwo państwowe oraz oddzielnie moją ocenę na koniec roku szkolnego, która wygląda podobnie, jak ta ze szkoły waldorfskiej (jednak nie szukam już sentencji ani nie robię rysunku). Zajmuje to około dwóch stron formatu A4. Moja opinia jest dokładnym opisem dziecka i mam nieograniczone miejsce na zostawienie wskazówek dla rodziców, na wskazanie szczególnych talentów dziecka oraz sposobów pomocy, jeżeli są problemy z opanowaniem jakiejś umiejętności. Państwowe świadectwa traktuję jako wymagany dokument i nic więcej".

Taka ocena nie jest opisowa


"Uważam, iż nazywanie świadectwa dla klas 1-3 świadectwem opisowym w całej swojej istocie jest pewnym oszustwem. Tak samo, jak głoszenie tezy, iż podczas nauki w klasach młodszych dzieci nie są oceniane. Są oceniane, tylko zamiast cyfr używa się różnego rodzaju zamienników. Istota oceny pozostaje taka sama.

Używanie zwrotów: bardzo dobrze opanował, wspaniale opanował, dobrze opanował itd., to jest ocenianie! Tak samo jak pieczątki z buźkami… to też są oceny. Te państwowe szablony świadectw 1-3 z niby oceną opisową, ale to zawracanie głowy, bo jakby się wczytać, to używane tam zwroty są oceną.

Miałam okazję w ramach studiów pedagogiki waldorfskiej wyjeżdżać na praktyki miesięczne. Byłam w Holandii, Niemczech, Szwajcarii. Widziałam, jak można uczyć i jak wygląda nauczanie bez ocen. To, co mamy w Polsce, nie ma z tym nic wspólnego".

Zmiany są potrzebne


"Szkoła to nie fabryka samochodów i każdy uczeń ma inne potrzeby. Dzieci są rozwalone wewnętrznie, zdekoncentrowane, przebodźcowane, przepracowane, coraz częściej zaburzone rozwojowo. Rodzice i nauczyciele zresztą też. Żadna władza przez te prawie 30 lat nie potrafiła stworzyć normalnej, przyjaznej szkoły.

My jako nauczyciele wczesnoszkolni jeszcze możemy pozwolić sobie na jakiś zakres własnej kreatywności. Czasem na zajęciach w klasach młodszych naprawdę dzieją się cuda i dziwy! Przyglądam się naszym młodym nauczycielkom. Dziewczyny są świetne i mają mnóstwo pomysłów na zajęcia.

Tak sobie myślę, iż gdyby do przeprowadzania zmian w obszarze oświaty dopuścić praktyków, nauczycieli, to polska szkoła miałaby szansę zmienić się na lepsze. Są stowarzyszenia skupiające fantastycznych ludzi, mądrych nauczycieli, mających dużą wiedzę i doświadczenie. Oni pukają do drzwi różnych władz, zgłaszając gotowość do pomocy i w efekcie znowu wszelkie decyzje podejmują ci, którzy szkołę znają tylko z książek i z opinii płynących z różnych stron. A mogłoby być przecież inaczej. Wystarczyłaby dobra wola i dopuszczenie, by zmiany szły od dołu do góry, a nie odwrotnie".

Idź do oryginalnego materiału