Nie należę do osób, które łatwo się poddają. Pracuję w zawodzie nauczycielki języka polskiego od 18 lat i wydawało mi się, iż nic nie jest już w stanie mnie zaskoczyć. Widziałam już wiele – dzieci, które przychodzą na lekcje bez podręczników, uczniów, którzy uparcie twierdzą, iż "Pan Tadeusz" to film, a nie książka, a także rodziców, którzy potrafią usprawiedliwiać każdą nieobecność dziecka w szkole, choćby tę spowodowaną "złym horoskopem na dzień".
Jednak rozmowa, którą odbyłam ostatnio z jedną z matek mojego ucznia, sprawiła, iż zwątpiłam w ludzkość. I w te dzieci, skoro rodzice tak na nie dmuchają i chuchają. W rodziców też.
Parasol ochronny też może przeciekać
Zadzwoniła do mnie matka jednego z moich uczniów. To chłopiec z ósmej klasy, przeciętny uczeń, raczej cichy, niewyróżniający się na tle klasy. Pomyślałam, iż pewnie chodzi o ocenę z wypracowania lub jakieś zaległości, co jest dość częste, zwłaszcza przed egzaminem ósmoklasisty. Jestem polonistką, zdarza się. Ale nie. Pani od razu przeszła do rzeczy:
– Chciałam zgłosić skargę na panią – powiedziała pewnym tonem.
Zamarłam. Staram się być sprawiedliwa wobec uczniów, nie faworyzuję nikogo, nie krzyczę, nie poniżam. O co mogło chodzić? Poza tym, rodzice mają mój numer, aby kontaktować się wyłącznie w awaryjnych sytuacjach. Takich naprawdę pilnych, które nie mogą czekać.
– Słucham? – zapytałam ostrożnie.
– Syn wrócił do domu i powiedział, iż czytaliście na lekcji wiersz, który jest według mnie nieodpowiedni. A on się śmiał – oznajmiła z wyrzutem.
Na chwilę mnie zatkało.
– O jaki wiersz chodzi? – zapytałam spokojnie.
– Ten o śmierci! – wybuchła matka. – To mogło być dla niego traumatyczne!
Skoro się śmiał, to raczej nie było. Nie powiedziałam tego, ugryzłam się w język. Próbowałam wyjaśnić, iż omawialiśmy fragmenty "Pamiętnika z powstania warszawskiego" Białoszewskiego, iż poruszamy teraz tematykę wojny, jednak matka powiedziała, iż z tym, co dzieje się teraz na świecie, pewne tematy "powinny zostać w telewizorze, a nie w książkach do szkoły".
Po tej rozmowie siedziałam przez kilka minut w milczeniu. Zastanawiałam się, w jakim kierunku zmierza nasze społeczeństwo. Skąd ta kobieta się wzięła? Przecież to nie ja sama ustalam kanon lektur... Rozumiem, iż literatura może poruszać trudne tematy, ale czy naprawdę doszliśmy do momentu, w którym edukacja musi być całkowicie wolna od emocji, by nikogo nie urazić? I co będzie dalej w edukacji tego chłopaka?
Nie mam złudzeń, iż takie podejście rodziców do edukacji będzie się nasilać. Ale czy rzeczywiście chcemy żyć w świecie, w którym szkoła nie może skłonić uczniów do refleksji, bo ktoś może poczuć się niekomfortowo?