Nauczycielka: "Rodzice robią ze szkoły firmę cateringową. Widziałam listę ich żądań – cyrk"

mamadu.pl 2 tygodni temu
Ewelina dopiero zaczęła pracę w zawodzie nauczyciela. Jak przyznaje, choć kocha swoją pracę, już wie, iż będzie ciężko. W mailu do naszej redakcji poruszyła jeden temat: posiłków na szkolnej stołówce. Oczekiwania niektórych rodziców są tak wygórowane, jakby zapomnieli, iż ich dzieci uczęszczają do państwowej placówki.


Jestem młodą nauczycielką nauczania początkowego, która po raz pierwszy pełni rolę wychowawcy. Cieszyło mnie to wyzwanie, bo na praktykach czerpałam dużo satysfakcji z pracy z dziećmi, jednak rzeczywistość okazała się dla mnie zaskoczeniem – szczególnie w kwestii... oczekiwań rodziców. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej, moja mama i starsza o dekadę siostra mnie ostrzegały, ale szłam za głosem serca. No i trafiłam w ślepą uliczkę.

To szkolna stołówka czy restauracja?


Ponad połowa moich uczniów korzysta z obiadów szkolnych, co samo w sobie nie stanowi problemu. Wszyscy wiemy, jak ważne jest, by dzieci miały zapewniony ciepły posiłek w ciągu dnia. Jednak z biegiem czasu zauważyłam, iż rodzice zaczynają traktować obiady szkolne w sposób, jakby były one oferowane przez prywatną firmę cateringową serwującą pudełka, a nie instytucję edukacyjną.

Nie chodzi o to, iż nie chcę, by dzieci miały smaczne i zdrowe jedzenie. Wręcz przeciwnie, jestem całym sercem za tym, by dzieci dostawały wartościowe posiłki. Jesteśmy jedną z tych szkół, w których wciąż jest działająca stołówka, a panie kucharki i pomoce kuchenne wkładają w przygotowanie jedzenia dla dzieciaków całe serca. Jednak niektórym rodzicom nie do końca się to podoba.

Są tacy, którzy wręcz się wzruszają, iż wciąż serwowane są np. mielone, marchewka z groszkiem i ziemniaki. Ale druga grupa... Ich oczekiwania dotyczące składników, preferencji smakowych, a także wręcz wymuszone zmiany w menu – i to kierowane do mnie, jakbym była pośredniczką między nimi i ich oczekiwaniami a kuchnią – to gruba przesada.

Kompot ze stewią, sushi, warzywa na parze


Rodzice oczekują, iż posiłki będą idealnie dopasowane do gustów ich dzieci, iż będzie można zamówić konkretny rodzaj mięsa lub dokładnie określić, czego ich pociecha nie je. Ja rozumiem, jeżeli mowa o dzieciach z alergiami pokarmowymi czy nietolerancjami. Wtedy przestrzeganie diety jest kluczowe. Tylko iż niektórzy rodzice po prostu wymyślają. Jeden z przykładów: mama zapytała, czym słodzony jest kompot. Gdy dowiedziała się, iż białym cukrem, zrobiła awanturę. Bo ona w domu podaje dzieciom tylko naturalne zamienniki cukru takie jak stewia, a w piątki to jedzą sushi, a nie panierowanego mintaja.

Zdecydowanie, z perspektywy osoby, która dopiero zaczyna swoją karierę zawodową, wydaje mi się, iż szkoła powinna pełnić rolę wspierającą dzieci w ich rozwoju, a nie być traktowana jak zakład usługowy, który spełnia wszelkie oczekiwania rodziców. Tym bardziej iż poruszam tylko jeden temat: posiłków. Podobne pretensje pojawiają się również w innych obszarach, np. lektur szkolnych, wycieczek klasowych czy choćby moich metod nauczania.

Kocham swoją pracę, ale chciałabym, żeby rodzice trochę odpuścili z tą troską, bo taką roszczeniową postawą tylko robią dzieciom krzywdę. Pozdrowienia, Ewelina

Idź do oryginalnego materiału