"Kiedy ostatnio rozmawiałam z koleżankami z pracy o naszych uczniach, zaczęłam się zastanawiać, co adekwatnie się z nimi dzieje. Współcześni uczniowie to jak dubajski szejk w wersji mini – na wycieczkach chcą luksusów, jakby to była jakaś wakacyjna rezydencja nad Morzem Śródziemnym, a nie zwykły pensjonat w górach.
'Proszę pani, a dlaczego nie mamy luksusowego hotelu, tylko zwykłe piętrowe łóżka?' – usłyszałam kiedyś od jednego z uczniów. A kiedy wybraliśmy się do muzeum, to już był szczyt szczytów. 'Na takich plastikowych krzesełkach mamy usiąść, a gdzie są mięciutkie fotele, jak w hotelu pięciogwiazdkowym?' – pół żartem pół serio powiedziała jedna z dziewczyn.
Kiedy słyszę takie pytania, mam ochotę odpowiedzieć: 'Dzieciaki, nie w tym życiu!' – ale przecież wiem, iż to i tak by nic nie zmieniło.
Z kolei podczas kilkudniowych wycieczek szkolnych, najczęściej pada: 'A dlaczego nie ma basenu?'. Kiedy ustalałam z klasą miejsce wyjazdu, jedna z uczennic powiedziała z oburzeniem w głosie: 'A dlaczego nie jedziemy do Paryża? Chociaż na dwa dni!'
Moje pokolenie miało jakieś inne podejście do podróży. Pamiętam, jak sama na wycieczkach cieszyłam się, iż jadę gdziekolwiek, a nie przejmowałam się, czy w hotelu jest wifi, bo przecież wtedy… nie było! A teraz? Uczniowie mają wysokie wymagania, które chyba stworzyli sobie po obejrzeniu 100 odcinków jakiejś telewizyjnej produkcji o bogatych ludziach.
To trochę smutne, bo zamiast doceniać to, co mają, częściej patrzą na to, czego im brakuje. A przecież te wycieczki to nie tylko chwile relaksu, ale także szansa na naukę, rozwój i wspólne przeżywanie przygód. Ale kto dziś doceni stary, klimatyczny dworek, jeżeli nie ma tam jacuzzi i zjeżdżalni z pontonami?
Co będzie dalej? Pewnie za kilka lat uczniowie będą jeździć wyłącznie w super luksusowe miejsca, bo inaczej nikt nie będzie chciał brać w wycieczce udziału. Tylko ciekawe, kto im za to zapłaci?".