Nauczycielki w przedszkolu to nie prywatne opiekunki. "Takie prośby do pań to kpina"

mamadu.pl 11 miesięcy temu
Zdjęcie: Niektórzy rodzice mocno kombinują, by oddać chore dziecko do przedszkola. fot. Oleksandr P/pexels


Wychowawczynie w przedszkolu mają sporą grupę podopiecznych. Nie tylko prowadzą zajęcia dydaktyczne, ale także troszczą się o swoje przedszkolaki. To wymaga dużo uwagi i energii. Niektórym rodzicom wydaje się jednak, iż ich dziecko zasługuje na wyjątkowe traktowanie. Zdaniem Beaty na to "bezczelne zachowanie" pozwala sobie zbyt wielu rodziców.


"Jestem mamą trójki dzieci, więc przedszkolne tematy przerabiam już od kilku lat na różne sposoby. Wiem, jak dla rodziców bardzo odmiennie rozumiane potrafią być definicje zdrowego i chorego dziecka. Katar, który dla niemowlaka był niepodważalnie ciężką chorobą, dla przedszkolaka zaczyna mocno się różnicować. Przecież nie każdy z kolor gluta oznacza groźną infekcję...

Katarki i kaszelki są tak częste po rozpoczęciu nauki w przedszkolu, iż trochę nam rodzicom powszednieją. Dzieci przecież nie zawsze źle znoszą małe infekcje. Od lat obserwuję, jak ci przerażeni rodzice pierworodnych zaczynają luzować, aż w końcu niewinny katarek wypada w ogóle z kategorii 'choroba'. Taka prawda.

Chory tylko troszeczkę


I choć pogodziłam się z przedszkolakami z glutem po pas w otoczeniu moich dzieci, to jednocześnie nie ma mojej zgody na ewidentnie chore dzieci w przedszkolu. U starszej córki przerabialiśmy opiekunów, którzy tuż przed wejściem do przedszkola podawali leki. Teraz u syna w grupie rodzice wpadli na nowy 'genialny' pomysł.

Syn przyszedł z przedszkola i gdzieś tam rozmawiając o minionym dniu, wspomniał, że: 'Kuba został w sali, gdy cała grupa poszła na dwór'. Początkowo nie zwróciła na to uwagi, ale sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy. Pomyślałam, iż może rodzice źle go przygotowali do przedszkola i nie mógł wyjść, bo np. był za cienko ubrany. Jednak trzy dni z rzędu?

Kuba jest chory


Dopytałam więc syna, dlaczego kolega zostaje w sali i z kim. Okazało się, iż jedna z pań siedzi w sali z chłopcem, bo ten jest 'chory'. Wściekła od razu postanowiłam wyjaśnić sytuację. Z relacji pani wynika, iż chłopiec jest osłabiony po infekcji i mama prosi, by nie wychodził na dwór. W rezultacie dzieciaki wychodzą tylko z jedną z pań, gdy druga siedzi z dosłownie jednym dzieckiem w sali. Jaki to ma sens?

Na marginesie, uważam, iż świeże powietrze nikomu nie zaszkodzi, a osłabione dziecko jest bardziej narażone na kolejne infekcje nie przez chłód, wiatr czy deszcz, ale przez kontakt z innymi dziećmi. Ja się pytam, co to za nowa praktyka? Oczywiście sprawa zostanie wyjaśniona w naszym gronie rodziców, jednak okazuje się, iż w innych placówkach zapanowała podobna moda. Dla mnie to niepojęte, iż można tak traktować publiczną placówkę, jak swoją prywatną opiekunkę do dziecka?

Skoro dziecko nie jest wystarczająco zdrowe, by uczestniczyć we wszystkich zajęciach, to ewidentnie nie powinno iść do przedszkola! Co dalej wymyślicie? Panie mają podawać dzieciom leki i rozkładać leżaki dla tych 'troszeczkę' chorych maluchów! To jakaś kpina!".

Idź do oryginalnego materiału