Mam serdecznie dość
"Zorganizowałam ognisko z myślą o uczniach. Jestem wychowawczynią szóstej klasy. Po godzinach, w wolny dzień, we własnym czasie i za własne nerwy. Nie z przymusu, nie z kalkulacji. Z potrzeby serca. Bo bycie wychowawcą to przecież nie tylko dziennik, zebrania i frekwencja – to relacja, zaufanie, wspólna droga. Tak przynajmniej myślałam.
A potem przyszła rzeczywistość. Młodzież, która od pierwszych minut zachowywała się, jakby była na prywatnej imprezie. Hałas, brak reakcji na prośby, kpiny pod nosem, choćby przekleństwa. Śmiech, gdy mówiłam. Zamiast kontaktu: ekrany. Zamiast rozmowy: ironia. I ta bolesna myśl, która rosła z każdą minutą: jestem tu, a oni mnie nie widzą. Nie słuchają. Nie szanują. Rok temu było zupełnie inaczej...
Przez kilka godzin byłam bardziej kulą do odbijania żartów niż wychowawcą. Gdy próbowałam interweniować, usłyszałam, iż 'to przecież ognisko, nie lekcja'. Gdy poprosiłam o spokój, padło: 'że przesadzam'. I nagle dotarło do mnie: oni traktują mnie jak koleżankę, do której nie mają szacunku. Jestem tutaj kulą u nogi.
Nie zarobiłam za ten dzień ani złotówki – bo za takie wyjścia nie przysługuje żadna rekompensata. Co więcej, straciłam coś znacznie cenniejszego: spokój, resztki autorytetu, wiarę w sens wychowawstwa.
Wróciłam do domu i powiedziałam głośno: 'To moje ostatnie ognisko klasowe'. I to nie dlatego, iż nie kocham tej pracy. Kocham. Ale coraz trudniej ją wykonywać, gdy za zaangażowanie otrzymuje się pogardę, a za dobre serce – brak szacunku.
Dziś nauczyciel to już nie przewodnik ani opiekun. To usługodawca, który ma się nie narzucać. Ma być miły, ale niewymagający. Dostępny, ale bez autorytetu. I najlepiej za darmo.
Nie piszę tego z gniewem. Piszę to z żalem. Bo gdzieś po drodze zgubiliśmy coś ważnego. A kiedy nauczyciel przestaje wierzyć, iż warto się starać – przegrywamy wszyscy".