Nie biorę zwolnienia na dziecko. Zaginam rzeczywistość i próbuję nie oszaleć w tym kołowrotku

gazeta.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: Shutterstock, autor: Tomsickova Tatyana


Kto ma dziecko w żłobku/ przedszkolu, ten w cyrku się nie śmieje. Dopiero co wyszliśmy z jednej choroby, wchodzimy w kolejną. Od grypy, przez RSV, po lekki katar i kaszel. W naszej placówce, od kiedy jedna z matek przyprowadziła dziecko z wysypką, dość rygorystycznie podchodzą do kwestii jakichkolwiek symptomów choroby. Zatem kiedy mój syn obudził się z bólem gardła i chrypką, już wiedziałam, iż będzie ciekawie.
Zwykle zaczyna się niewinnie. Od lekkiego katarku, czy niegroźnego kaszlu. Potem scenariusz jest ten sam. Lekarz, inhalacje, leki i próba ogarnięcia rzeczywistości. Bo nie mogę sobie pozwolić, by kolejny raz wziąć urlop czy też L4 na dziecko. Pracuję zdalnie, opiekuje się chorym maluchem i w tym kołowrotku próbuję nie zwariować, ale z tym bywa różnie.


REKLAMA


Zobacz wideo Sylwia Bomba zdradza, jaką jest mamą. "Odważną" [materiał wydawcy kobieta.gazeta.pl]


Bluzka od piżamy i plama po dżemie na spodniach
Klejąca się podłoga, wywalone z kartonu zabawki, sterta brudnego prania i piętrząca się góra naczyń. Utrzymać nas przy życiu pomagają gotowce. Mrożone pulpety, frytki, gotowe zupy i inne przekąski "na szybko" zadomowiły się u nas na dobre. W takich dniach jak ten ratują nas przed śmiercią głodową. Bo w czasie pracy zdalnej, kiedy jeszcze dodatkowo muszę zająć się dzieckiem, przerwa na gotowanie schodzi na dalszy plan. I tak od kilku dni wygląda nasza codzienność.
Mój syn zapał jakiegoś wirusa. Niby nic wielkiego. Ma lekką chrypę i czasem kaszle. Został w domu, bo w placówce panuje epidemia RSV i nie chciałam, by przypałętało się do niego coś gorszego. Także siedzimy w domu. Ja i on. I moja praca, bo nie wzięłam L4 na dziecko. Próbuję jakoś ogarnąć pracę, dom i bardzo ruchliwego trzylatka. Czy mi się udaje? Na pół gwizdka. Siedzę w bluzce od piżamy, na spodniach mam plamę po dżemie z naleśników, a moje włosy nie widziały szczotki od dwóch dni. Wymyślam dla dziecka różne aktywności, od puzzli, po rysowanie i malowanie. Ucierpiały już na tym nasze ściany, ale przynajmniej mogłam skupić się na pracy. Ratunkiem są też bajki. Tak, włączam mojemu dziecku telewizor, z dużym poczuciem winy, ale bez tego grającego pudła nie byłabym w stanie zapewnić atrakcji na całe 8 godzin, kiedy ja muszę zająć się pracą. "Byle do wieczora, byle do weekendu, byle do końca miesiąca" - odliczam w głowie czas, by jakoś przetrwać i wrócić na dobre tory.


Zakłamujemy rzeczywistość. Tylko po co?
Czapki z głów i wielkie brawa dla tych wszystkim mam, które ogarniają prace, dom i dzieci, a dodatkowo mają jeszcze czas na swoje małe przyjemności. Serio nie wiem, jak to robicie, bo ja po jednym takim dniu jestem tak bardzo przebodźcowana. Padam na twarz. Chce już tylko iść spać. Nie myślę wcale o czytaniu książek, spacerach, siłowni, wyjściu do kina, czy na spotkanie z przyjaciółkami. A potem dostaje tym wszystkim w twarz, bo kiedy odpalam media społecznościowe (takie małe 'guilty pleasure'), widzę te wszystkie uśmiechnięte mamy. Mają starannie ułożone włosy, idealny makijaż, na ich ubraniach nie ma śladów po jedzeniu. Pokazują piękne kadry. Mają czas na ciepłą kawę i idealnie zbilansowany posiłek. Chodzą na siłownię i na wystawy do galerii sztuki. Chwalą się kolejną przeczytaną książką i pracą, która daje im satysfakcję.
A dzieci? Zadbane, zawsze uśmiechnięte. Nie oglądają telewizji, czytają książki i kreatywnie spędzają czas. Nie marudzą, nie płaczą, nie domagają się kolejnej czekoladki/ zabawki/ bajki. Serio? Czy tak wygląda prawdziwe życie? Wiadomo, iż część z tego jest możliwa, gdy ma się pomoc. Wspierającego męża, który jest równie mocno zaangażowany w życie rodzinne i dziadków, co to rzucą wszystko i chętnie zajmą się wnukami. Oczywiście w grę wchodzi również opiekunka, jednak z własnego doświadczenia muszę przyznać, iż to dość kosztowna rozrywka. Mnie na nią nie stać.


Bycie pracującą mamą to nie tylko "kwestia organizacji". To spora dawka poświęcenia, okraszona wieloma wyrzeczeniami i z dodatkową porcją wyrzutów sumienia. Jednak bez wsparcia i pomocy z zewnątrz trudno mówić o jakiejkolwiek organizacji. Mając męża, który mnie wspiera i bez możliwości pracy z domu, nie byłoby tego wszystkiego. Musiałabym wziąć L4 na malucha, urlop, lub zwyczajnie odrabiać pracę w swój wolny dzień. Bo jak to mawiał klasyk, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I zanim z góry ocenimy jakąś matkę, która na obiad podała frytki z nuggetsami odgrzewanymi w piekarniku i włączyła telewizor, by móc zająć się swoimi sprawami, zastanówmy się przez chwilę czy nasz komentarz jest, aby na pewno potrzebny. Bo to, co widzimy, nie zawsze jest prawdą. To tylko wycinek całości.
Idź do oryginalnego materiału