Czy w ogóle da się po równo?
"Między moimi dziećmi jest kilka lat różnicy, więc już samo to powinno wyznaczyć granice. To na co zgadzam się w przypadku starszego dziecka, często nie wchodzi w grę w przypadku tego młodszego. Np. samodzielne wyjście na podwórko czy dłuższe granie na tablecie. Gdy ulegnę młodszemu, to z kolei starsze się wścieka o tę wielką 'niesprawiedliwość'.
Wtedy sobie przypominam, iż jako nastolatka długo czekałam na zgodę na malowanie paznokci. Gdy nastał ten dzień, obok euforii momentalnie pojawiła się złość, bo młodszej o 7 lat siostrze mama także pozwoliła. Dlaczego ona nie musiała czekać?
Prosisz starszaka, by wyrzucił śmieci, ale on uważa, iż to nie fair, iż maluch tego robić nie musi... Mimo to próbowałam, kiedy tylko się da, traktować ich tak samo.
Skro nie równo, to jak?
Kiedyś choćby maliny odliczałam na talerzu, by każdemu dać po równo. A i tak było źle, bo 'on dostał większy owoc', 'ładniejszy talerz'... Starając się, by zawsze dać po równo, łatwo zapędzić się w kozi róg. Przekonałam się, iż po równo wcale nie znaczy sprawiedliwie.
'Mamo, a dlaczego on może, a ja nie?' albo 'Dlaczego ja muszę, a on nie?'. Niby to tak proste pytania, a jednocześnie takie trudne. gwałtownie doszłam do tego, iż po równo dzielić się nie da i już. Ba! choćby się nie powinno, ale w takim razie jak robić to mądrze?
Gdy dzieci czują, iż jedno dostaje więcej, zaczynają ze sobą rywalizować, walczyć, kłócić się i skarżyć. Jednak odmierzenie wszystkiego (włącznie z czasem) z aptekarską dokładnością, zamiast zażegnać konflikt, może go jedynie zaostrzać.
Zmieniłam jedną rzecz
Zamiast skupiać się na równym dzieleniu, zaczęłam się skupiać na potrzebach dzieci. I zrozumiałam, iż im nigdy nie chodziło o konkretną liczbę malin na talerzu. Zazdrość jest obecna między rodzeństwem, jednak starając się dzielić wszystko po równo, nieświadomie podsycałam tę rywalizację. Zawsze ktoś miał za dużo, a ktoś za mało.
Zrezygnowałam z godzinnej posiadówy na łóżku z każdym z dzieci. Nauczyłam się 'nie pchać się na siłę' i nie uszczęśliwić dziecka, które aktualnie mnie nie potrzebuje. Za to dawać więcej uwagi i czułości temu, które tego potrzebuje. Teraz wszyscy tracimy mniej nerwów i energii na to ciągłe licytowanie się.
Nadal się uczę, jak odczytać sygnały, jakie dają moje dzieciaki. Afer jest znacznie mniej, a gdy zaczynają ze sobą rywalizować, traktuję to jako sygnał ostrzegawczy: 'ktoś ma za mało'.
Nigdy nie poświęcę dokładnie tyle samo czasu i uwagi każdemu z dzieci. To nierealne! Nidy nie będę też w stanie godzić się na to samo lub zakazywać tych samych rzeczy.
Dzieci jednak wcale nie chcą być traktowane równo, tylko według swoich potrzeb i to na nich warto się skupiać".