Dziś miałam rzadki dzień wolny i postanowiłam zrobić coś specjalnego dla moich bliskich. Po krótkim namyśle wybrałam jabłecznik – ulubione ciasto całej rodziny. Jednak gdy zajrzałam do szafki, okazało się, iż brakuje mąki. Musiałam założyć płaszcz, zamknąć dom na klucz i pójść do sklepu. Nikogo nie było w domu – mąż z synami pojechali do rodziców do sąsiedniej wsi, a córka, jak dobrze wiedziałam, została w mieście.
Gdy wróciłam z zakupami, od razu poczułam, iż coś jest nie tak. W progu stały buty mojej córki. Serce ścisnęło mi się z niepokoju. Cicho postawiłam torby w kuchni i podeszłam do jej pokoju… Zamarłam. Na łóżku, zwinięta w kłębek, płakała moja Kinga.
Przez chwilę byłam bezradna, ale gwałtownie się ogarnęłam. Usiadłam obok, pogłaskałam ją po włosach. Kinga, łkając, zaczęła opowiadać. O tym, jak poznała Jakuba, jak przysięgał jej miłość, jak przez prawie rok byli razem. I jak nagle wszystko się zawaliło.
Gdy Kinga dowiedziała się, iż jest w ciąży, najpierw się ucieszyła – przestraszyła, ale ucieszyła. Chciała porozmawiać z Jakubem, zanim powie nam. Ale on przestraszył się bardziej. Znacznie bardziej. Po prostu zniknął – nie odbierał telefonów, usunął ją ze znajomych, jakby jej nigdy nie było.
– Mamo – szlochała Kinga – tylko się nie gniewaj… Nie chciałam tego ukrywać. Myślałam, iż będzie inaczej…
Milczałam. Ale nie ze złości. Z bólu. Z gniewu za córkę. Przytuliłam ją mocno i powiedziałam cicho:
– Nic mi nie jesteś winna, rozumiesz? Tylko swojemu dziecku. A z resztą sobie poradzimy. Razem.
Wieczorem, gdy wrócił Marek z synami, opowiedziałam mu o wszystkim. Długo milczał. Potem spojrzał na córkę, na mnie – i uśmiechnął się:
– No, Ewka… Wiesz, iż zawsze chciałem trzecią córkę. Nie wyszło, to przynajmniej wnuczka będzie. A może i wnuk. To przecież szczęście. Może nieoczekiwane, może trudne. Ale nasze.
Z ulgą odetchnęłam. Marek był prostym, ale pewnym człowiekiem. Kinga uśmiechnęła się przez łzy. Tego wieczoru jedliśmy razem kolację, już wiedząc, iż niedługo w naszym domu będzie o jedną osobę więcej.
Postanowiliśmy na rodzinnym zebraniu: Kinga weźmie urlop dziekański, a po porodzie wróci na studia. Marek kategorycznie zabronił szukać Jakuba:
– Taki zięć nam nie potrzebny. Uciekinierów w rodzinie nie tolerujemy.
Wszyscy się z tym zgodziliśmy.
Ale, jak to często bywa, wieś zaczęła szemrać. Ludzie szeptali: „Przyleciała z brzuchem”, „Od żonatego”, „Sama sobie winna”. Nikt nie mówił tego wprost, ale czułam, iż plotkują.
Pewnego dnia w sklepie podeszła do mnie miejscowa plotkarka – Grażyna.
– Cześć, Ewka. Słyszałam, twoja Kinga w ciąży, co? Od kogo niby? Czy sama nie wie?
Milcząc, położyłam przed nią paczkę świec.
– Żebyś lepiej widziała, kto od kogo. Bo ja u swojej córki nic podejrzanego w brzuchu nie widzę. A ty może przy świetle dojrzysz.
Kobiety w kolejce parsknęły śmiechem. Grażyna zbladła i więcej się nie odzywała.
Kinga urodziła dziewczynkę. Nazwaliśmy ją Zofią. Marek nie mógł się od niej oderwać. Po dwóch latach Kinga wyszła za mąż za dobrego człowieka, który przyjął Zosię jak własną córkę. Żyli długo i szczęśliwie – w miłości i wzajemnym szacunku.
Tak, jak powinno być w prawdziwej rodzinie.