Dziś miałem wolne, więc postanowiłem zrobić coś specjalnego dla moich bliskich. Po krótkim namyśle wybrałem jabłecznik – ulubione ciasto całej rodziny. Gdy zajrzałem do szafki, okazało się, iż brakuje mąki. Włożyłem płaszcz, zamknąłem dom na klucz i ruszyłem do najbliższego sklepu. Nikogo nie było w domu – mój brat Adam wyjechał z synami do rodziców do pobliskiej wsi, a córka, jak dobrze wiedziałem, została w Łodzi.
Gdy wróciłem z zakupami, od razu poczułem, iż coś jest nie tak. W przedpokoju stały buty mojej córki. Serce ścisnęło mi się w piersi. Cicho odstawiłem torby w kuchni i poszedłem do jej pokoju. Tam zastałem ją – Wisława leżała zwinięta w kłębek i łkała.
Przez chwilę nie wiedziałem, co robić, ale gwałtownie zebrałem się w sobie. Usiadłem obok, pogłaskałem ją po włosach. Przez łzy zaczęła opowiadać. O Tomaszu, który pojawił się w jej życiu, o jego deklaracjach miłości, o niemal rocznym związku. I o tym, jak wszystko się rozpadło.
Gdy Wisława dowiedziała się, iż jest w ciąży, najpierw się ucieszyła – wystraszyła, ale ucieszyła. Postanowiła najpierw porozmawiać z Tomaszem, zanim powie nam. On jednak przestraszył się bardziej. Znacznie. Po prostu zniknął – nie odbierał telefonów, usunął ją ze wszystkich social mediów, jakby nigdy nie istniała.
– Tato… – szlochała – nie gniewaj się… Nie chciałam tego ukrywać. Myślałam, iż będzie inaczej…
Milczałem. Nie ze złości. Z bólu. Z gniewu za nią. Przytuliłem ją mocno i powiedziałem cicho:
– Nic mi nie jesteś winna, słyszysz? Tylko swojemu dziecku. A z resztą damy sobie radę. Razem.
Wieczorem, gdy Adam wrócił z chłopakami, opowiedziałem mu o wszystkim. Długo nie mówił nic. W końcu spojrzał na Wisławę, potem na mnie i uśmiechnął się:
– Wiesz co, Wojtek? Zawsze chciałem mieć trzecią córkę. Nie wyszło – to przynajmniej wnuczka będzie. Albo wnuk. I tak to szczęście. Może niespodziewane, może trudne. Ale nasze.
Odetchnąłem z ulgą. Adam był prostym, ale solidnym człowiekiem. Wisława uśmiechnęła się przez łzy. Tego wieczoru jedliśmy razem kolację, wiedząc, iż niedługo nasza rodzina się powiększy.
Postanowiliśmy, iż Wisława weźmie urlop dziekański, a po porodzie wróci na studia. Adam kategorycznie zabronił szukać Tomasza:
– Taki zięć nam nie potrzebny. Tchórzy w naszej rodzinie miejsca nie mają.
Wszyscy się z tym zgodzili.
Ale, jak to często bywa, wieś zaczęła szemrać. Szeptano: „Przyleciała z brzuchem”, „Od żonatego”, „Sama sobie winna”. Nikt nie mówił tego wprost, ale czułem, iż plotkują.
Pewnego dnia w sklepie podszedł do mnie miejscowy plotkarz – Janusz.
– No, Wojtek, słyszałem, twoja Wisława się spiknęła, co? Od kogo to w ogóle? Czy sama nie wie?
Milcząc, położyłem przed nim paczkę świeczek.
– Żebyś lepiej widział, kto od kogo. Bo ja u swojej córki nic podejrzanego w brzuchu nie widzę. A ty, może przy świetle, dojrzysz więcej.
Śmiech rozległ się w kolejce. Janusz zbladł i więcej się nie odzywał.
Wisława urodziła dziewczynkę. Daliśmy jej na imię Zofia. Adam nie posiadał się z radości. Dwa lata później Wisława wyszła za mąż za dobrego człowieka, który przyjął Zosię jak własną. Żyli długo i szczęśliwie – w miłości i wzajemnym szacunku.
Tak, jak powinno być w prawdziwej rodzinie.
Dziś wiem, iż czasem życie pisze scenariusze, których nie przewidzimy. Ale prawdziwa rodzina nigdy nie zostawia swoich samych. I to jest najważniejsza lekcja.