Nie jesteś sama, córeczko

newsempire24.com 1 tydzień temu

— Nie jesteś sama, córeczko…

— Iwanowska, przynieść ci dziecko do karmienia?
— Nie, już mówiłam. Złożę rezygnację.
Pielęgniarka pokręciła głową i wyszła. Zosia odwróciła się do ściany i rozpłakała. Karmiące mamy w sali wymieniły spojrzenia i wróciły do swoich maluchów.

Zosia trafiła do szpitala w nocy z bólami porodowymi, urodziła szybko. Chłopiec, 3 kg 500 g. Zdrowy, piękny. Gdy na niego spojrzała, nowo upieczona matka rozpłakała się, choć nie z radości.
— No, wszystko w porządku, czego płaczesz? Masz takiego chłopca, krzepki maluch. Córki chciałaś, co? Nic nie szkodzi, przyjdziesz później po córeczkę.
— Zostawię go. Nie zabiorę…

— No proszę cię… Jaka jest przyczyna? Dziewczyno, nie bądź głupia, masz czas do namysłu, to przecież twoje dziecko, naprawdę ci nie żal?
Daria, sąsiadka Zosi z sali, siedziała na ławce z mężem na korytarzu dla odwiedzających. Opowiadała, jak ich córeczka śmiesznie rusza noskiem, oboje śmiali się wesoło. Weszła kobieta z paczką, poprosiła, by zawołali Zosię.
Dasia poszła do sali i przyprowadziła Zosię.
— Córeczko, jak się masz? Jak synek? A tak przy okazji, wymyśliłaś już imię?
— Nie ma imienia… Niech nowi rodzice go nazwą, jak zechcą. Zostawię go, mamo… Nikomu nie jesteśmy potrzebni, sami na tym świecie…

Zosia zakryła twarz rękami i zaczęła drżeć od płaczu. Dasi było niezręcznie być świadkiem takiej sceny, gwałtownie pożegnała się z mężem i wyszła.
— Nie jesteś sama, córeczko, masz mnie. A ten Władek to łajdak, cóż tu mówić. To ta jego kochanka nagadała, iż dziecko nie jest jego, żeś się zabawiła, więc on się wkurzył. Nic nie szkodzi, opamięta się i wróci. Masz tu coś od mnie, jedz, żeby mleko było syte. A synka nazwij Jasiem.

Zosia wróciła do sali i wsunęła paczkę do szuflady. Na korytarzu rozległ się dziecięcy płacz, głośny, przenikliwy. Zosia wyszła na korytarz.
— To nie mój tak wrzeszczy?
— Twój…
— No to dajcie, nakarmię go…

Pielęgniarka podbiegła i przyniosła malucha. Chłopiec krzyczał wniebogłosy, buzia była czerwona od wysiłku.
— No, nie krzycz tak. Zaraz mamusia cię nakarmi.
Zosia niezdarnie próbowała przystawić wrzeszczące dziecko do piersi. Daria podeszła i pomogła jej. Dziecko ucichło, proces się udał. Twarz Zosi rozjaśniła się uśmiechem, jaki on był śmieszny, ten maluch, sapie, stara się.
Od tej pory na każde karmienie przynoszono Jasia do mamy. Zosi podobało się przyglądać jego noseczkowi-guziczkowi, zmarszczonym brwiom.

— Zosia, to twoja mama była? Taka miła kobieta.
— Nie, to teściowa. Mama zmarła, gdy byłam mała, ojciec się rozpił, wychowywała mnie ciotka. Potem wyszłam za mąż i przeprowadziłam się do domu męża. Żyliśmy dobrze, dopóki nie znalazł sobie tej swojej.
Odszedł do niej, a o mnie nie chce wiedzieć. Byłam nieprzytomna z tej wiadomości, a tu zaczęły się skurcze…
— Gdzie teraz pójdziesz z dzieckiem?
— Teściowa proponuje, żebym zamieszkała z nią, jest sama, męża nie ma, syn jeden — i ten uciekł… Ona jest dobra, zawsze dobrze mnie traktowała.
— No to idź do niej, z wnukiem się pobawi, pomoc jakąś będzie miała. A mąż się opamięta i wróci…

Zosia tak zrobiła. Anna Kuźminówna pomagała we wszystkim, w wnuku duszy nie widziała.
Gdy Jaś skończył miesiąc, pojawił się ojciec. Zosi nie było w domu, poszła do sklepu.
— Mamo, wyjeżdżam z Kasią na północ, tam oferują pracę. Przyszedłem się pożegnać i… Pieniędzy pożyczyć, ile dasz…

— Żal mi. Żonę zostawiłeś w ciąży, łajdaku, ona ledwo dziecka w szpitalu nie zostawiła z rozpaczy. Ech, ty… Gdyby ojciec żył, dałby ci porządnie w skórę za takie numery. Pieniędzy nie dam. Mam wnuka, on potrzebuje, a ty sobie zarobisz.
Wtedy zapłakał Jaś, Anna Kuźminówna podbiegła do łóżeczka.
— Co, choćby na syna nie spojrzysz? Twój obraz.
— Jaki on mój syn… Zosia się zabawiła, po co mi obce dziecko.
— No i głupi jesteś, Władek. Idź, żyj dalej bez rozumu.
Anna Kuźminówna przeszła na emeryturę, a na jej miejsce zatrudnili Zosię. Jaś poszedł do przedszkola, żyli w trójkę zgodnie i wesoło.

— Aniu, czemu twoja synowa nie myśli o wyprowadzce? Gdzie to widziane, żeby teściowa z synową mieszkała, a syna wyrzuciła.
— Zosia jest mi droższa niż syn-głupiec, a wnuk to mój ukochany. Dla nich żyję, Weroniko. A ty swój język trzymaj na wodzy…
Sąsiadka Weronika pokręciła głową i poszła dalej. Nie rozumiała zachowania Anny, u niej wszystko byłoby inaczej, syn zawsze na pierwszym miejscu. Alkoholik, oczywiście, ale widocznie taka jego dola.
Anna Kuźminówna zauważyła, iż Zosia zaczęła się stroić i wieczorami gdzieś biegać.

— Zosiu, no i jak on się nazywa?
— Kto, mamo?
— No ten, do którego biegasz… Opowiedz, córeczko, przecież jestem ciekawa.
— Oj, tak tylko spacerujemy… Wojskowy jest, przyjechał do rodziny, przypadkiem się poznaliśmy.
— A wie o Jasiu?

— Oczywiście, wszystko wie…
— No to przyprowadź go, nie ma co go przede mną chować. jeżeli dobry człowiek, to niech tak będzie…
Aleksy, tak miał na imię znajomy Zosi, przyniósł kosz jagód i ciasto, które upiekła jego ciotka. Jasiowi podarował zabawkowy samochód i piłkę nożną.
Wieczór minął wesoło, Aleksy opowiadał zabawne historie, Zosia śmiała się do łez, a Anna Kuźminówna aż się za boki brała.

Po wyjściu gościa Zosia od razu zapytała:
— No i jak ci się podoba? Dobry człowiek, jak myślisz, mamo?
— Dobry, córeczko… Szanuje, ciekawy, dobrze wychowany. I co najważniejsze, kocha cię. Godny kandydat, nie przegap swojego szczęścia!
Miesiąc później Aleksy przyszedł prosić o rękę Zosi u Anny Kuźminówny.
— Bądźcie spokojni, Zosieńki nigdy nie skrzywdzę z Jasiem. Będziemy mieszkać w Gdańsku, tam mam duży dom. Kochamy się, a Jaś jest dla mnie jak syn. Pobłogosławcie nas.

Anna Kuźminówna odprowadziła Zosię z Aleksym i Jasiem. No i pojechali do miasta, obiecali pisać, przyjeżdżać w odwiedziny… Jak ona teraz sama tu, bez nich…
Rok później zjawił się syn, Władek. Brudny, zaniedbany.
— Boże, na kogo ty wyglądasz, Władek? Co, twoja Kasia ci nie pierze, czy co?

— Eee… Nie ma już Kasi. Uciekła z jakimś bogaczem… Wszystko przepiliśmy, nic nie mam… Przypomniałem sobie, iż mam matkę i swój dom…
— W porę sobie przypomniałeś, tyle lat nie wiedziałeś, czy ja żyję, czy nie…
— I o synu powiedziała, iż wtedy nakłamała, żeby mnie od ciebie odciągnąć, a ja uwierzyłem… No to poznam się z synkiem… Gdzie on, przy okazji?
— Zmarnowałeś swoje szczęście. Zosia wyszła za porządnego człowieka i jest szczęśliwa. Jasia zapisali na niego, więc nie masz syna. A ja pakuję rzeczy i jadę do nich. Zosia urodziła córeczkę, chcę pomóc i wnuczkę niańczyć. A ty tu żyj, tylko pilnuj domu, jasne?

Anna Kuźminówna jechała pociągiem i myślała, jak to życie potrafi być ciekawe. I jakie to szczęście, gdy jest się komuś potrzebnym, gdy można pomóc i wesprzeć, tak jak kiedyś ona wsparła Zosię. Bo gdyby wtedy nie pomogła, kto wie, jak potoczyłoby się ich życie…

Idź do oryginalnego materiału