Moda dziecięca a planeta
Przemysł odzieżowy to jeden z najbardziej obciążających środowisko sektorów gospodarki – produkuje więcej emisji CO₂ niż transport lotniczy i morski razem wzięte.
Woda zużywana do wytworzenia jednej bawełnianej koszulki mogłaby zaspokoić pragnienie jednej osoby przez ponad dwa i pół roku. Gdy więc ktoś pyta mnie, czemu moje dziecko nie ma co sezon nowej garderoby, odpowiadam, iż kupując mniej, zostawiam mu lepszy świat. I iż bycie świadomym konsumentem zaczyna się od codziennych, małych decyzji.
Dlaczego moje dziecko nie musi być chodzącą reklamą Zary?
1. Ubrania nie definiują wartości człowieka
Chcę, by moje dziecko dorastało w przekonaniu, iż o jego wartości decyduje to, kim jest, a nie metka na koszulce. To nie jest slogan – to lekcja, którą wynosi się z domu.
Jeśli od najmłodszych lat uczymy, iż "nowe" oznacza "lepsze", trudno później uwierzyć, iż relacje, pasje czy charakter są ważniejsze niż rzeczy.
2. Ubrania mają długie życie
Dzieci wyrastają z ubrań w tempie ekspresowym. Nowe koszulki po dwóch praniach wyglądają tak samo jak te z drugiej ręki.
Wykorzystuję więc wymiany między znajomymi, grupy lokalne czy ciuchy po starszych dzieciach w rodzinie – i uczę w ten sposób, iż recykling to nie wstyd, ale troska o planetę.
3. Konsumpcja ma swoje konsekwencje
Za każdą "uroczą" bluzeczką z sieciówki stoi proces produkcji, który często oznacza wyzysk pracowników i obciążenie środowiska.
Wiem, iż nie zmienię świata sama, ale mogę zmienić nawyki w moim domu. A dzieci uczą się przede wszystkim z obserwacji.
4. Mniej rzeczy to mniej presji
Kiedy szafa pęka w szwach, a dziecko codziennie słyszy pytanie "w co dziś się ubierzesz?", zaczyna traktować wygląd jak element codziennego stresu.
Minimalizm ubraniowy pozwala mu skupić się na tym, co naprawdę istotne – zabawie, nauce, relacjach.
5. Nowe nie zawsze znaczy "lepsze"
Często ubrania z drugiej ręki są lepszej jakości niż te najnowsze z sieciówki, bo po prostu przeszły próbę czasu. I co ważniejsze – dziecko wcale nie zwraca na to uwagi tak, jak nam się wydaje.
To my, dorośli, mamy obsesję nowości, której one wcale nie potrzebują.