Nie może się dowiedzieć

newsempire24.com 3 dni temu

Nie może się dowiedzieć.

Kinga stała przed starym blokiem z wielkiej płyty, niezdolna nacisnąć guzik domofonu. W kieszeni płaszcza trzymała zmiętą kartkę z adresem, który wyciągnęła od wspólnych znajomych. Dwanaście lat… Minęło całe dwanaście lat od dnia, kiedy zostawiła swojego nowo narodzonego syna.

— Co ty robisz? — szepnęła do siebie. — Myślisz, iż czekają tam na ciebie z otwartymi ramionami?

Ale nogi jakby wrosły w asfalt. Nie mogła ani wyjść, ani wejść. W głowie wirowały wspomnienia tego strasznego dnia, kiedy to, dwudziestodwuletnia głupia dziewczyna, dała się ponieść emocjom i narobiła głupstw, których żałowała przez całe życie.

Jej były mąż, Marek, był klasycznym przykładem, jak nie wybierać partnera życiowego. Przystojny, czarujący, dowcipny — i kompletnie nieodpowiedzialny. Po ślubie okazało się, iż ma dwie pasje: alkohol i hazard. Mieszkanie, które rodzice Kingi podarowali im w prezencie ślubnym, zdołał przegrać w ciągu pół roku.

— Nie martw się, kotku — mówił, całując ją w czubek głowy. — Wszystko odzyskam, zobaczysz. Tym razem pech.

Kiedy Kinga dowiedziała się, iż jest w ciąży, Marek zniknął na trzy tygodnie. Wrócił poturbowany, nieogolony, z rozciętą wargą.

— Spłacałem dług — burknął na jej łzy. — Słuchaj, może odpuścimy to dziecko? Teraz nie czas.

To był ostatni gwóźdź do trumny ich małżeństwa. Kinga wniosła o rozwód, będąc w siódmym miesiącu. Rodzice ją wsparli, ale pod warunkiem — żadnego kontaktu z Markiem.

Poród był ciężki. Chłopiec urodził się wątły, lekarze walczyli o jego życie przez pierwsze dni. A potem, gdy kryzys minął, do sali wdarł się pijany Marek.

Ochrona wyprowadziła go, ale wrócił następnego dnia — trzeźwy, z kwiatami i zabawkami.

— Kinga, wybacz mi — mówił, klęcząc na szpitalnym korytarzu. — Zmienię się, przysięgam. Daj mi szansę.

Matka, która zawsze była przeciwko temu związkowi, urządziła prawdziwą awanturę.

— Albo zrezygnujesz z dziecka i wyjedziesz z nami do innego miasta, albo przestaniemy cię znać! — krzyczała. — Wybieraj — albo my, albo to pijackie nasienie!

Kinga miała dwadzieścia dwa lata. Właśnie przeszła trudny poród, rozwód, zdradę. Nie miała pracy, mieszkania, ani siły, by walczyć. I popełniła największy błąd w swoim życiu.

Przypominając sobie, jak matka Marka, Halina, zabierała malucha, Kinga poczuła, jak ściska ją w gardle. Kobieta patrzyła na nią z taką pogardą, iż chciała zapaść się pod ziemię.

— Podpisz tu — powiedziała sucho, podsuwając dokumenty. — I możesz iść.

Następne lata Kinga próbowała zapomnieć. Wyprowadziła się z rodzicami do Wrocławia, skończyła kursy księgowe, znalazła pracę. Potem rodzice zginęli w wypadku samochodowym, zostawiając jej małe mieszkanie i górę długów. Wychodziła na prostą, jak tylko mogła.

Życie osobiste nie układało się. Dwa razy próbowała zbudować związek, ale gdy dochodziło do rozmów o dzieciach, uciekała. Jak wytłumaczyć mężczyźnie, iż ma syna, którego porzuciła?

A potem, pół roku temu, usłyszała diagnozę. Operacja się udała, ale lekarz był szczery:

— Nie będzie pani już miała dzieci, Kingo. Przykro mi.

Wtedy zrozumiała — musi spróbować. Choćby go zobaczyć, upewnić się, iż wszystko w porządku.

Drzwi klatki otworzyły się gwałtownie, wyszedł z nich nastolatek w sportowej kurtce. Kinga zastygła. To był on — te same piwne oczy, ten sam uparty podbródek. Tylko nie niemowlę, a dwunastoletni chłopak.

— Kogoś pani szuka? — zapytał, przytrzymując drzwi.

— Ja… tak… to znaczy nie — wybełkotała.

Chłopak wzruszył ramionami i poszedł dalej. A ona stała i patrzyła za nim, niezdolna się ruszyć.

— Hej, Kuba! — krzyknął ktoś z placu zabaw. — Chodź szybciej, bo zaczynamy bez ciebie!

Kuba. Miał na imię Kuba. choćby tego nie wiedziała.

Kinga odwróciła się i odeszła, ale po kilku krokach zatrzymała się. Nie, tak nie można. Musi spróbować.

Wróciła i nacisnęła guzik domofonu. Z głośnika rozległ się znajomy głos:

— Kto tam?

— Halina? To… to Kinga. Mogę wejść?

Długa cisza. Potem kliknięcie zamka.

Mieszkanie prawie się nie zmieniło. Te same tapety, ten sam zapach — mieszanka waleriany i świeżego ciasta. Halina postarzała się, ale trzymała się prosto.

— Po co przyszłaś? — spytała bez wstępów.

— Chciałam… chciałam się dowiedzieć, jak on. Jak Kuba.

— Skąd wiesz, jak ma na imię?

— Właśnie widziałam go na dole. Wołali go koledzy.

Halina uśmiechnęła się drwiąco:

— No to chodź do kuchni. Skoro przyszłaś — porozmawiamy.

Przy herbacie wyszło wiele. Marek nigdy się nie poprawił. Pił, grał, wpadał w długi. Dwa lata temu znaleziono go martwego w bramie — albo serce nie wytrzymało, albo ktoś pomógł.

— Wychowywałam go sama — mówiła Halina. — Emerytura mała, ale jakoś dawaliśmy radę. Kuba to złoty chłopak — dobrze się uczy, chodzi na basen. Trener mówi, iż ma talent.

— A on… wie coś o mnie?

— Wie, iż mama zmarła przy porodzie. I nie waż się choćby myśleć, żeby mu cokolwiek mówić! — głos Haliny stał się twardy. — Swój wybór zrobiłaś dwanaście lat temu.

— Wiem. Nie chcę nic burzyć. Tylko… chciałam się upewnić, iż ma dobrze.

— A co byś zrobiła, gdyby było źle? — Halina patrzyła jej prosto w oczy. — Pojawiłabyś się jak zbawicielka?

Kinga milczała. Co mogła odpowiedzieć?

— Miałam raka — powiedziała nagle. — Wszystko wycięli. Dzieci już nie będzie. Pomyślałam…

— Że teraz możesz przypomnieć sobie o porzuconym synu? — dokończyła za nią Halina. — Nie, kochanie. Tak nie będzie.

— Mogę jakoś pomóc? Pieniędzmi?

— Pieniądze zawsze się przydadzą, to fakt. Ale nie od ciebie.

Idź do oryginalnego materiału