„Nie możesz mnie zabrać… A może weźmiemy Martynę?” — chłopiec znalazł sposób na obejście prawa, by zyskać rodzinę.

newsempire24.com 2 dni temu

Dom kultury w małym prowincjonalnym miasteczku na Podlasiu był stary, ale przytulny. Dzieci tłoczyły się w sali, wpatrzone w scenę. Tam, w blasku wysłużonych reflektorów, znów występował Tadeusz Nowak – starszy pan, iluzjonista, którego znała cała okolica. Jego kapelusz – podniszczony, ale wciąż pełen niespodzianek – od dawna był lokalną legendą.

Nie był zwykłym cyrkowcem. Tadeusz miał dobre serce i duszę dziecka. W każdym jego występie kryła się magia nie sztuczek, ale nadziei. Tego dnia kończył pokaz, wyciągając z kapelusza żywą kurę o imieniu Basia. Sala zamarła.

– A teraz – uwaga! – zawołał teatralnie i wyciągnął z kapelusza nastroszonego ptaka.

Dziecięcy zachwyt wypełnił pomieszczenie jak wiosenny wiatr: oklaski, piski, śmiech. Gdy Tadeusz miał się już pożegnać, nagle złapał czyjś wzrok. Jeden jedyny – nieśmiały, poważny. Należący do chłopca, może siedmioletniego, który siedział w ostatnim rzędzie i wpatrywał się w kurę bez mrugnięcia.

– Witaj, mały. Jesteś sam? – zapytał iluzjonista, podchodząc.

– Ta kura… to naprawdę żywa? – szepnął chłopiec z zachwytem.

– Oczywiście! Chcesz ją pogłaskać? Ma na imię Basia.

Chłopiec podszedł ostrożnie, przesunął dłonią po piórach. Oczy mu błyszczały, usta drżały.

– A jej nie straszno siedzieć w kapeluszu?

– Basi nie boi się nic. Jest dzielna. Tak jak ty.

– Krzysiu! – rozległo się wołanie.

Podbiegła kobieta o zmęczonej twarzy.

– No, Krzysiu, czy ty musisz zawsze wchodzić wszystkim w drogę?! – załamała ręce i zwróciła się do Tadeusza: – Przepraszam. To nasz wyjątkowy chłopiec. Wiecznie wszędzie go pełno.

– To pani jego mama? – spytał Tadeusz.

– Jestem wychowawczynią. Chłopiec jest z domu dziecka, niedawno stracił rodziców…

Gdy Krzysiek odszedł ze spuszczoną głową, Tadeusza ścisnęło w piersi, jakby ktoś uderzył go pięścią. Nie mógł o nim tak po prostu zapomnieć.

– Proszę mi podać adres waszego domu dziecka.

Kobieta zdziwiła się, ale wymieniła ulicę i numer.

Tadeusz nie spał całą noc. Przypomniał sobie, jak wiele lat temu, po rozwodzie, stracił kontakt z własnym synem. A teraz, patrząc w oczy tego chłopca, czuł – los daje mu drugą szansę.

Rano poszedł do domu dziecka z wielką paczką cukierków. Krzysiek siedział w kącie, z dala od hałaśliwej gromady. Gdy zobaczył Tadeusza – rozpromienił się. A gdy spostrzegł, iż przyprowadził ze sobą Basię – podskoczył z radości.

Tak zaczęła się ich przyjaźń. Najpierw rzadkie wizyty, potem wyprawy do zoo, czytanie książek, oglądanie bajek. Krzysiek przywiązał się do niego całym sercem. A Tadeusz – do niego.

Pewnego dnia zdecydował się podejść do Anny Kowalskiej, tej samej wychowawczyni:

– Chciałbym adoptować Krzysia.

– Samotnemu mężczyźnie nie pozwolą – odpowiedziała łagodnie, ale ze smutkiem. – Takie mamy prawo.

Tadeusz opuścił głowę. Nie wiedział, iż Anna od dawna go obserwuje. I iż za każdym razem, gdy przychodził, jej serce biło niespokojnie. Ona też pokochała tego dziwnego, nieco śmiesznego, ale dziecięco dobrego człowieka.

A tydzień później Krzysiek, siedząc na ławce i trzymając się kurzej łapki Basi, nagle cicho zapytał:

– A czy ja mogę z tobą mieszkać?

Tadeusz zastygł. Nie wiedział, jak wytłumaczyć mu o dokumentach, o tym, co niemożliwe.

Ale chłopiec nagle spojrzał mu w oczy i powiedział, ufnie:

– A gdyby pani Anna poszła z nami? Ona jest dobra. Mogłaby być twoją żoną, a moją mamą. Wtedy na pewno by nam pozwolili.

Tadeusz spojrzał w bok. Tam, przy oknie, stała Anna. I nagle zrozumiał – chłopiec ma rację.

Podszedł do niej szybko, serce waliło mu jak młot, w głowie kłębiły się myśli. Ale nie musiał nic mówić. Ona już wszystko zrozumiała. Już wiedziała.

Krzysiek podbiegł i przytulił się do nich obojga.

I w tej chwili, wśród starych ścian, w zapachu kredy, farby i taniego proszku, na korytarzu zwykłego domu dziecka narodziła się rodzina.

Taka, o jakiej marzy się w bajkach.

Idź do oryginalnego materiału