Nie patrz na mnie tak! Nie potrzebuję tego dziecka. Weź je ze sobą! rzuciła nieznajoma kobieta, wrzucając w moje ręce nosidełko. Nie miałam pojęcia, co się właśnie dzieje.
Mój mąż Piotr i ja prowadziliśmy spokojne życie, rzadko się kłócąc. Starałam się być dobrą żoną i domową opiekunką. Połączyło nas małżeństwo w latach studenckich, potem zaszłam w ciążę i urodziły się nam bliźniaczki. Gdy dzieci trochę podrosły, otworzyliśmy małą firmę w Krakowie. Pomagałam Piotrowi jedynie od czasu do czasu, bo większość dni spędzałam przy dzieciach i w kuchni. Gotowanie zawsze sprawiało mi przyjemność.
Piotr zawsze czekał, iż w weekendy zaskoczę go czymś smacznym. Każdego razu wymyślałam nową potrawę, a on był pierwszym degustatorem. Dzieci z ciekawością wyczekiwały, co tym razem przygotuję. Wśród wszystkich obowiązków praca, dom, opieka nie zwracałam uwagi na to, co robi mój mąż. Nie przypuszczałam, iż mógłby mnie zdradzić. Ostatni rok był dla nas trudny: nasza firma nie przynosiła zysków, a my oszczędzaliśmy każdy grosz. Piotr musiał jeździć po całej Polsce, podpisując nowe kontrakty. Dzieci poszły do pierwszej klasy, więc byłam z nimi w domu.
Pewnego popołudnia, wracając z pracy, zostaliśmy zaskoczeni piękną kobietą. Wysiedliśmy z samochodu, a ona podbiegła do mnie i wbiła w dłonie nosidełko.
Nie patrz na mnie tak! Nie chcę tego dziecka, jeżeli nie przyjdzie ze mną. Oddaj je! krzyknęła, wskazując palcem na Piotra.
Stałam osłupiała, nie rozumiejąc, co się dzieje.
Obiecałaś zostawić go i być ze mną! jeżeli tego nie zrobisz, nie chcę tego dziecka! wykrzyknęła, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła.
Po chwili zorientowałam się, iż trzymam nosidełko z noworodkiem. Nie zapytałam Piotra, kim była ta kobieta; wystarczyło spojrzenie w jego twarz, by zrozumieć, iż jest zdruzgotany. Cicho wszedliśmy do mieszkania, gdzie w chusteczce leżał mały chłopiec, nie starszy niż dwa tygodnie.
Zawieź dzieci z przedszkola i kup wszystko, o co poproszę, dla tego malucha mruknął Piotr, nie odzywając się więcej.
Od tamtej chwili minęło osiemnaście lat. Przyjaciółki nie rozumiały, dlaczego wychowuję syna, którego nie mam biologicznie, mając już dwie córki: Jagodę i Zuzannę. Nie pytałam Piotra o tę tajemniczą kobietę. Wychowałam chłopca, Michała, jak własnego syna. Dziewczynki uwielbiały mieć młodszego brata. Nie ukrywaliśmy przed nim prawdy; kiedy dorósł, opowiedzieliśmy mu całą historię. Zaskoczyło mnie, iż przyjął ją z pogodą ducha, nie pytając o swoją prawdziwą matkę. Byłam szczęśliwa, mając trójkę kochających nas dzieci. Związek z Piotrem nie był już taki jak dawniej, ale starał się naprawić go, jak tylko mógł.
Na osiemnaste urodziny Michała zorganizowaliśmy rodzinny obiad. Córki, już zamężne i mieszkające osobno, przyjechały z mężami. Gdy usiedliśmy przy stole, rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spodziewaliśmy się gości, więc poczułam niepokój. Coś ciągnęło mnie od rana, a okazało się słuszne. Na korytarzu stała smukła kobieta, przypominająca tę, co oddała mi syna.
Chcę porozmawiać z moim synem! rzekła stanowczo.
Tutaj nie ma pana syna! odpowiedzieli jednocześnie Michał i ja.
Michał zamknął drzwi przed nieznajomą, zapraszając wszystkich do stołu. Łzy napłynęły mi do oczu, ale jednocześnie poczułam głęboką wdzięczność za życie, które prowadziła mnie los. Mimo iż nie jest moim biologicznym dzieckiem, jest moim najcenniejszym skarbem.
Zrozumiałam, iż prawdziwa rodzina nie jest tworzona przez krew, ale przez miłość, poświęcenie i codzienne wybory. To właśnie te wartości trwale łączą serca i dają sens każdemu dniu.














