NIE POTRZEBUJĘ TEGO!

twojacena.pl 2 dni temu

W projekcie w duszy pustka. Zawołanie nagle: Marcinek, przyjdź!” przez głośnik szef wprost wolał.
Czuł Marcin, iż znów ta kara nań spadnie. I słusznie pewnie.

Już? Siadajże, Marcinie. Znowu wszystko spieprzyłeś, naganę bierzesz. I premii kwartalnej się pozbędziesz, nie raz cię ostrzegałem! Co się z tobą dzieje? Przecież ojcu twemu ślubowałem, a ty mnie zawodzisz, ech ty, Marcinie Józefowiczu!” Henryk Stanisławski, kierownik produkcji, machnął ręką zniechęcony.
Znikaj mi z oczu, przecież dorosły mężczyzna jesteś! Zastanów się, Marcin, dokąd to zmierza? Ani rodziny, ani pasji żadnych. Jak żyć dalej myślisz?”

Do domu pociągiem SKM Marcin wracał. Ludzi jak makiem zasiał nie tylko usiąść, stojąc stłoczeni.
Koledzy z fabryki: w domach żony ich czekają, na stole wieczerza domowa. A u Marcina pustką wieje sam jeden. I tylko jedna chęć ostatnimi czasy: kufelkiem stuknąć i do snu się zwalić.
Dawniej po robocie z kumplami szalał, dziewczyny za nim wzdychały.
Teraz wszyscy pożenili się. Nudni się stali, troski ich jednostajne dzieci i żony!

Na swojej stacji ledwo wysiadł staruszka w korytarzu z torbami rozłożyła się, nie obejść!
W przejściu podziemnym to cię przytną, to popchną. Wszyscy spieszą się, spieszą a gdzie tak?

Mając lat dwadzieścia pięć, też życiem gnał. Dziewuchy się nań wieszały. I co? Mieszkanie już wtedy miał, w fabryce dobry zarobek. choćby samochód kupił nie nowy, co prawda, ale swój!
Matka mawiała: Ożeń się, synu! Czas gwałtownie leci, a ty go na te wymalowane marnujesz! Patrz, moja sąsiadka Mirosia, dziewczyna jak złoto!
Młoda, domowa!
We wszystkim mi pomaga, na pielęgniarkę się uczy, no i zerka ku tobie, ja to widzę.”
A on jej na to: Nie taka mi potrzebna, ta twoja Mirosia. Nie podoba mi się, nie w moim guście!”

I ot, przepuścił okazję Mirosia pewnie teraz mężowi kotlety smaży z ziemniaczkami, sałatkę z pomidorów i ogórków kręci. I czeka nie doczeka, dzieci pewnie pytają: Mamo, a tata kiedy wróci?”
A jego nikt nie wygląda wcześniej choćby to lubił.
Sam nie pojął, kiedy nastała chwila ta gdy już czas był najwyższy, gdy zabawy się przejadły, a on dalej po utartej ścieżce kroczył!

Marcin wszedł na piętro, klucz z kieszeni wydobył, do zamka próbuje nie idzie? Co za bzdura? Jeszcze raz próbuje, kluczem w dziurce pokręcił, aż…
Nagle ktoś drzwi od środka otworzył. I rozwarły się szeroko, a tam… matka Marcina w kwiecistym szlafroczku, z rumieńcami:
Synku, a ty co, prosto z roboty do nas? Czemu nie zadzwoniłeś? Zmęczony pewnie, minę masz jakby utytłaną. My z ojcem właśnie do wieczerzy siadać mieliśmy. Dawaj, Marciu, rozbieraj się, ręce umyj ojcze, ty gdzie?! Józefie, chodź syna powitać, ciągle się gdzieś guzdrzesz!”
Marcin jak rażony stanął, ani drgnie.
Wtedy i Józef Grzegorzewicz wyszedł: Synku, a myślałem, dziewczynę swoją przyprowadzisz. Pewnie wnuków nie doczekamy! Sam winowajca, głupek, po czterdziestce dopiero się ożeniłem. Matka też nie wiosenką była. Ty nie zwlekaj, ucz się na błędach ojcowskich, wszystko na czas trzeba w życiu robić! Kapujesz?”
Kapuję, tato” Marcinowi aż w gardle zaschło tato, dziękuję wam z mamą za wszystko, ja zaraz, jedną rzecz zapomniałem!” i Marcin jak strzała po schodach na dół pomknął, z klatki wyleciał i biegł nie oglądając się.

Biegł, aż w bezpieczną odległość wpadłszy, wreszcie stanął, odsapnął, i z lękiem powoli się obejrzał. I jak to? Nagle z elektryki w złą stronę poszedł? Zamyślił się, a nogi z przyzwyczajenia starego zaniosły go pod rodzinny dom, w którym Marcin od dzieciństwa żył, nim samodzielnym się stał. Automatycznie wszedł, drzwi otwierał ale nie o to chodzi! Chodzi o to…
Marcin się rozejrzał.
Pięciopiętrowki rodzicielskiej nie było.
Na jej miejscu park teraz rozciągał się…
Rzecz jasna wyburzyli ją ze trzy lata temu. Rodziców Marcina już pięć lat jak nie ma.
On wtedy to mieszkanie sprzedał, kredyt własny spłacił, wóz kupił, pomniki ojcu z matką postawił.
Cóż to było? Dokąd trafił? Jak tak nagle, jak żywe, stała przed nim przeszłość w starym domu przy rodzicach?
Oni tacy, jak dawniej! Jakby żywi?
Czyżby to majak?

Marcin był oszołomiony tym, co się zdarzyło.
Przyszedł do siebie, długo w lustrze się wpatrywał. Potem pod prysznic stanął, obmył się, dres włożył, trampki i na ulicę wyszedł.
Rodzicielski dom zburzyli, lokatorów do nowego bloku przenieśli niedaleko stanął. Od jego klitki parę minut drogi.
Pewnie Mirosi nie ujrzy, i prawdopodobnie dawno zamężna, choć młodsza od Marcina.
Ale n
Następnej jesieni Antek trzymał już na rękach swego pierworodnego synka, a gdy dziecięcy śmiech wypełnił mieszkanie, przypomniał sobie owo przedziwne widzenie w znikniętym domu rodziców i cicho podziękował niebiosom za cud, za pomocą którego zrozumiał, iż prawdziwe szczęście czai się w zwyczajnych chwilach, które sam zaprosił.

Idź do oryginalnego materiału