Nie poznaję już mojego syna… Jego żona zamienia jego życie w piekło

polregion.pl 1 tydzień temu

Czasem wydaje mi się, iż tracę syna – nie fizycznie, ale moralnie, duchowo. Jakby gasł w oczach, zatracał siebie, swoją wolę, charakter. A wszystko przez kobietę, z którą żyje. Tę, która wydawała się taka solidna, godna zaufania, a okazała się… choćby nie potrafię znaleźć słów, żeby nie wybuchnąć płaczem i krzykiem.

Krzysztof ożenił się kilka lat temu. Miał już ponad trzydzieści lat, stabilną pracę, awansował. Właśnie wtedy został dyrektorem holdingu logistycznego w Poznaniu. Miał syna z pierwszego małżeństwa i myślałam, iż drugą żonę wybierze szczególnie starannie. No ale z Basią wszystko potoczyło się szybko. Ona też była zajętą kobietą – prowadziła sieć sklepów, zawsze poważna, bez zbędnych sentymentów. Starałam się nie wtrącać. Najważniejsze, żeby było mu dobrze.

Przed ślubem Basia kilka miesięcy mieszkała z nami. Myślałam nawet: dziewczyna z charakterem, nie pieprzy głupot, w domu porządek. Krzysztof promieniał, mówił, iż znalazł tę jedyną. Ślub był skromny, ale z sercem. Prezenty, toasty, kwiaty. Potem wyprowadzili się do osobnego mieszkania.

Po paru miesiącach Basia oznajmiła nagle, iż „czas na dziecko”. Wiek już nie ten, nie można zwlekać. Początkowo nie mogła zajść w ciążę, potem wyjechała z przyjaciółką na Wyspy Kanaryjskie, a po powrocie ogłosiła: „Jestem w ciąży”. Krzysztof się ucieszył, a mnie coś zaniepokoiło. Ale znowu – nie wtrącałam się.

Ciąża przebiegała ciężko. Basia była rozdrażniona, wybuchowa. Raz płakała, raz krzyczała. Krzysztof dzwonił, pytał, czy to normalne, iż kobieta tak się zachowuje. Mówiłam – hormony, bywa. Myślałam, iż po porodzie wszystko wróci do normy.

Ale stało się tylko gorzej. Na wyjściu ze szpitala Krzysztof podarował jej wspaniały bukiet. Ona, nie mówiąc ani słowa, wyrzuciła go do kosza przed wejściem. Spojrzałam wtedy na syna – stał zmieszany, z opuszczonymi ramionami. Nie wiedziałam, czy go przytulić, czy krzyczeć z bezsilności.

Potem zaczęła wychodzić „w sprawach”, zostawiając mi wnuka. Przyjeżdżałam, pilnowałam malucha. W jej domu panował idealny porządek, wszystko rozpisane co do minuty: karmienie, spanie, spacery. Ale od niej – ani uśmiechu, ani podziękowania. Zawsze spięta, zimna, z jakimś ukrytym gniewem. Czułam się tam obco. Choć pomagałam, starałam się.

Minął rok, potem drugi. Nic się nie zmieniło. Krzysztof stał się innym człowiekiem. Zmęczony, przygnębiony, jakby przygaszony. Próbowałam z nim rozmawiać, tłumaczył się zmęczeniem, aż w końcu przyznał: „Nie wiem, jak z nią żyć. Ona jest wiecznie niezadowolona. Wszystko jej nie tak”. Próbował z nią rozmawiać, pytał, co się dzieje, jak może pomóc. W odpowiedzi słyszał krzyki, groźby: „Wyjadę do rodziców, zabiorę dziecko, i nigdy go nie zobaczysz”.

Potem zaczął się prawdziwy koszmar. Basia zabroniła mu jeździć w delegacje. „Ja nie jestem twoją niańką, dziecko twoje – to się nim zajmij”. Krzysztof zrezygnował ze stanowiska dyrektora, przeszedł na pracę zdalną, dorabiał, żeby mieć elastyczny grafik. Zarabiał połowę tego, co wcześniej. Basia zaczęła mu wypominać, iż teraz „jest nikim” i „wisI wydaje mi się, iż z dnia na dzień mój syn znika, a ja nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę do niego drogę.

Idź do oryginalnego materiału