Nie poznaję już mojego syna… Jego żona zamienia jego życie w piekło.

newskey24.com 2 dni temu

Dziś znów przyszła ta myśl, iż tracę mojego syna… Nie w sensie fizycznym, ale gdzieś w środku, w jego duszy. Gaśnie z dnia na dzień, jak świeca na wietrze. A wszystko przez tę kobietę, z którą mieszka. Kiedyś wydawała się taka solidna, godna zaufania, a teraz… brakuje mi słów, żeby to opisać, by nie wybuchnąć płaczem.

Krzysztof ożenił się kilka lat temu. Miał już ponad trzydzieści lat, stabilną pracę, perspektywy. Właśnie wtedy awansował na dyrektora w firmie logistycznej w Krakowie. Miał syna z pierwszego małżeństwa, myślałam więc, iż teraz wybierze żonę ostrożniej. Z Kingą wszystko potoczyło się szybko. Prowadziła sieć sklepów, była zajęta, zdyscyplinowana, bez zbędnych emocji. Starałam się nie wtrącać. Najważniejsze, żeby był szczęśliwy.

Przed ślubem Kinga kilka miesięcy mieszkała z nami. Myślałam wtedy: twarda dziewczyna, nie ma w niej gadulstwa, w domu porządek. Krzysztof promieniał, mówił, iż znalazł tę jedyną. Ślub był skromny, ale ciepły. Prezenty, toast, kwiaty. Potem wyprowadzili się do własnego mieszkania.

Po paru miesiącach Kinga oznajmiła, iż „czas na dziecko”. Wiek nie ten, nie ma co zwlekać. Początkowo nie wychodziło, aż pewnego dnia wróciła z wakacji na Majorce i rzuciła: „Jestem w ciąży”. Krzysztof się ucieszył, ale mnie coś zaniepokoiło. Znów jednak się nie wtrącałam.

Ciąża była trudna. Kinga stała się drażliwa, wybuchowa. Raz płakała, raz krzyczała. Krzysztof dzwonił, pytał, czy to normalne. Mówiłam, iż hormony, bywa tak. Myślałam, iż po porodzie się uspokoi.

Ale było tylko gorzej. Na wyjściu ze szpitala Krzysztof wręczył jej przepiękny bukiet. Ona, bez słowa, wyrzuciła go do kosza przed wejściem. Patrzyłam na syna – stał zmieszany, z opuszczonymi ramionami. Nie wiedziałam, czy go przytulić, czy krzyczeć z bezsilności.

Potem zaczęła zostawiać mi wnuka pod opieką, wyjeżdżając „w sprawach”. Przyjeżdżałam, zajmowałam się malcem. W jej domu panował idealny porządek – wszystko zaplanowane co do minuty: karmienie, drzemki, spacery. Ale od niej ani słowa podziękowania, ani cieplejszego spojrzenia. Wiecznie napięta, zimna, jakby coś w niej kipiało. Czuję się tam jak intruz, choć pomagam, staram się.

Minął rok, drugi. Nic się nie zmieniło. Krzysztof jest inny. Zmęczony, przygnębiony, jakby w nim zgasło światło. Próbowałam rozmawiać, zbywał to zmęczeniem, aż w końcu wyznał: „Nie wiem, jak z nią żyć. Zawsze jest niezadowolona. Wszystko jej nie tak.” Próbował pytać, co się dzieje, jak może pomóc. W odpowiedzi dostawał krzyki, groźby: „Wrócę do rodziców, zabiorę dziecko, i już go nie zobaczysz.”

Potem zaczęło się piekło. Kinga zabroniła mu wyjeżdżać w delegacje. „Nie jestem twoją niańką, jeżeli to twoje dziecko, to się nim zajmij.” Krzysztof zrezygnował z dyrektorskiego stanowiska, przeszedł na pracę zdalną, dorabiał na boku. Zarabiał połowę tego, co wcześniej. Kinga zaczęła mu wypominać, iż jest „nikim” i „wisi na jej garnuszku”. A on wszystko robił przecież dla niej, dla rodziny.

Miesiąc temu zachorował. Grypa. Prawie czterdziestka gorączki. Poprosiłam, żeby przywieźli wnuka do mnie, żeby się nie zaraził. Kinga odmówiła. Przyjechałam mimo to. Weszłam do mieszkania i mało nie osunęłam się na podłogę. Krzysztof – zlanym potem, z zaczerwienionymi oczami – mył podłogę i naczynia. A ona leżała na kanapie z telefonem i rzuciła przez zęby: „A co, ma się rozkładać? Ja też miałam gorączkę, a jakoś funkcjonowałam.”

Usiadłam w kuchni i po prostu zapłakałam. Mój syn – mężczyzna o złotym sercu, mądry, dobry – stał się cieniem. Ona go łamie, wysysa, niszczy. A on znosi to w milczeniu. Nie wiem, co robić. Gdy z nim rozmawiam – nie słucha. Gdybym spróbowała z nią – to bez sensu. Jest jak lodowata skała. Boję się, iż pewnego dnia po prostu pęknie. I stracę go… na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału