Nie poznaję już własnego syna… Jego żona zmienia jego życie w koszmar.

polregion.pl 1 tydzień temu

Czasami mam wrażenie, iż tracę syna – nie fizycznie, ale duchowo, emocjonalnie. Jakby gasł na moich oczach, tracił siebie, swoją wolę, charakter. A to wszystko przez kobietę, z którą żyje. Przez tę, która wydawała się taka stabilna i godna zaufania, a okazała się… choćby nie wiem, jak to nazwać, żeby nie rozpłakać się ze złości.

Tomek ożenił się kilka lat temu. Miał już ponad trzydzieści lat, stabilną pracę, awansował. Właśnie wtedy został dyrektorem w firmie logistycznej w Poznaniu. Miał syna z pierwszego małżeństwa i myślałam, iż przy wyborze drugiej żony będzie szczególnie ostrożny. No cóż, z Olą wszystko potoczyło się szybko. Ona też była zajętą bizneswoman – prowadziła sieć sklepów, zawsze zabiegana, konkretna, bez zbędnych emocji. Ale starałam się nie wtrącać. Najważniejsze, żeby jemu było dobrze.

Przed ślubem Ola kilka miesięcy mieszkała z nami. Wtedy jeszcze myślałam: twarda dziewczyna, nie pierdzieli głupot, w domu porządek. Tomek promieniał, mówił, iż znalazł tę jedyną. Wesele było skromne, ale z sercem. Prezenty, toast, kwiaty. Potem wyprowadzili się do swojego mieszkania.

Po paru miesiącach Ola oznajmiła, iż „czas na dziecko”. Wiek nie ten, szkoda czekać. Początkowo nie mogła zajść w ciążę, a potem pojechała z koleżanką na Majorkę i po powrocie ogłosiła: „Jestem w ciąży”. Tomek się ucieszył, a ja poczułam dziwny niepokój. Ale znowu – nie wtrącałam się.

Ciąża była trudna. Ola była nerwowa, wybuchowa. Raz płakała, raz krzyczała. Tomek dzwonił, pytał, czy to normalne, iż kobieta tak się zachowuje. Mówiłam – hormony, bywa. Myślałam, iż po porodzie się uspokoi.

Ale zamiast tego – było tylko gorzej. Na wyjściu ze szpitala Tomek wręczył jej piękny bukiet. Ona, bez słowa, wyrzuciła go do śmietnika przy wejściu. Spojrzałam na syna – stał z opuszczonymi ramionami, zagubiony. Nie wiedziałam, czy go przytulić, czy krzyczeć z bezsilności.

Później zaczęła wychodzić „na ważne sprawy”, zostawiając mi wnuka. Przyjeżdżałam, zajmowałam się maluszkiem. W domu Oli był idealny porządek, wszystko zaplanowane co do minuty: karmienie, spanie, spacery. Ale od niej – ani uśmiechu, ani podziękowania. Zawsze spięta, zimna, z jakimś ukrytym gniewem. Czułam się tam jak intruz. Choć pomagałam, starałam się.

Minął rok, potem drugi. Nic się nie zmieniło. Tomek stał się innym człowiekiem. Zmęczony, przygnębiony, jakby zgaszony. Próbowałam z nim rozmawiać, tłumaczył, iż to przez zmęczenie, aż w końcu przyznał: „Nie wiem, jak z nią żyć. Ona jest zawsze niezadowolona. Nic jej nie pasuje.” Próbował z nią rozmawiać, pytał, co się dzieje, jak może pomóc. W odpowiedzi słyszał krzyki, groźby, iż „wyjedzie do rodziców, zabierze dziecko i on go więcej nie zobaczy”.

Potem zaczęło się piekło. Ola zabroniła mu jeździć w delegacje. „Ja nie jestem twoją niańką, to twoje dziecko – zajmuj się nim”. Tomek zrezygnował z dyrektorskiego stanowiska, przeszedł na pracę zdalną, dorabiał na elastycznym grafikTomek w końcu się załamał i któregoś dnia, gdy zobaczyłam go płaczącego w samochodzie, po prostu powiedziałam: „Synu, czas odejść, bo ona cię zabija, a ja nie pozwolę, żebyś zniknął.”

Idź do oryginalnego materiału