Nie wiem nic, w rubryce «ojciec» jesteś wymieniony, zabierz bliźniaki!

newsempire24.com 2 tygodni temu

Trzy lata po rozwodzie niespodzianie zostałem ojcem nowonarodzonych bliźniąt. Sama wina, należało formalnie dopełnić rozwodu! Jednak okazało się to błogosławieństwem…
Z Kornelią byliśmy małżeństwem dziesięć lat. Mieliśmy dwie córki w zbliżonym wieku, Zosię i Hanię. Wszystko, jak u ludzi: dzień w pracy, wieczory z rodziną. Tylko iż coś było nie tak, nasza mama zaczęła coraz częściej znikać. To do koleżanki wpadła, to kolejka w sklepie, to zaległości w pracy… W końcu „życzliwi” donieśli mi, iż Kornelia ma kochanka.
Naturalnie, nie czekałem i postawiłem jej zarzuty. Kornelia natychmiast przeszła do kontrataku, a jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak. Za mało jej było mojej uwagi, przestała czuć się kobietą, codzienność „pożerała” jej czas, a dziewczynki… cóż, one podobno kochały tylko mnie… Pokrzyczała, oświadczyła, iż odchodzi do tamtego. I odeszła naprawdę, zostawiając córki ze mną.
Zosia i Hania długo nie mogły zrozumieć, gdzie podziała się mama, ale z czasem przywykły. Właśnie zaproponowano mi przeniesienie służbowe do innego miasta, miałem objąć kierownictwo nad nowym oddziałem. Zgodziłem się. Pakowaliśmy się z córkami błyskawicznie, wszystko potoczyło się tak szybko, iż wyjeżdżając, nie zdążyłem formalnie zakończyć małżeństwa z Kornelią.
W nowej pracy poznałem wspaniałą kobietę – Anielę. Była w moim wieku i też samotnie wychowywała dwie córeczki. Nie zwlekając, wprowadziliśmy się razem. Nasze dzieci miały niemal ten sam wiek, wieczorami w domu nieustannie panował gwar: dziewczynki raz bawiły się wesoło, innym razem kłóciły o coś zawzięcie, istny żłobek, Boże kochany! Z Anielą nie mogłyśmy nacieszyć się na te hałasy, potajemnie jednak pragnęłyśmy wspólnego synka. Bez skutku.
W dniu tego dziwnego telefonu żyliśmy z Anielą razem od dwóch lat i niemal straciliśmy nadzieję na syna… Cóż, nie dane, skupimy się na dziewczynkach. Ale wróćmy do telefonu.
Po numerze na wyświetlaczu poznałem, iż dzwonią ze stacjonarnego z mojego rodzinnego miasta:
— Nikodem Szymański?
— Tak, słucham?
— Mam złe wiadomości… Pańska żona, Kornelia Nowakowska, niestety nie odzyskała przytomności i dziś zmarła. Proszę przyjechać po dzieci, jutro je wypiszemy. W sprawie… ostatniej posługi dla pani Kornelii, wszystko jutro wyjaśnimy.
— Czy to jakiś żart? Nie widziałem Kornelii od trzech lat, a nasze dzieci są właśnie przy mnie.
— Nic nie wiem. W rubryce «ojciec» figuruje pan. Proszę odebrać bliźnięta!
Po drugiej stronie słuchawki rozległ się trzask. Zbity z tropu sprawdziłem numer w internecie. To był rzeczywiście miejscowy szpital położniczy.
Aniela patrzyła na mnie rozszerzonymi ze zdumienia oczami; słyszała całą rozmowę, sama nie rozumiejąc, co się dzieje. gwałtownie spakowaliśmy się, zawieźli dziewczynki do babci i dziadka, i ruszyliśmy wyjaśniać, co spotkało moją byłą żonę.
Pod szpitalem spotkaliśmy koleżankę Kornelii. To ona opowiedziała nam, iż kochanek porzucił moją byłą natychmiast, gdy tylko powiadomiła go o ciąży. Ciąża przebiegała ciężko, to przecież bliźnięta, a pod koniec stało się coś bardzo złego… Dzieci uratowano, ale matka zapadła w śpiączkę i kilka dni później odeszła. Bliźniaków trzeba było zarejestrować, a matka w takim stanie nie mogła podać aktualnych danych. Zapisano je więc według informacji z Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie wciąż figurowałem jako jej mąż, automatycznie stając się ojcem dzieci.
Koleżanka Kornelii, zalana łzami, opowiedziawszy wszystko, obiecała pomoc w razie potrzeby i odeszła. Aniela stała obok, kurczowo ściskając moją dłoń.
— Aniela, co z tobą?
— Nikodem… przecież weźmiemy je do siebie, prawda? – błagał jej głos.
Widać było, iż Aniela na siłę powstrzymuje euforia i uśmiech.
— Kogo? Blizniaki?
— Tak! Proszę! Może nasze własne nigdy się nie pojawią, a tu… dwa, gotowe…
— Aniela, to nie zabawki, żeby tak o nich… Nie wiem…
— Nikodem, mówię poważnie! A nasze dziewczynki jak się ucieszą! Twoim w końcu to przecież przyrodni bracia… No… Nikodem…
Krótko mówiąc, nie oprąłem się. Odebraliśmy bliźnięta. Kornelię odprowadziliśmy na miejsce wiecznego spoczynku, jak należy.
Dziewczynki wrzaskiem rad
Telefon zadzwonił w najmniej spodziewanym momencie.
— Mikołaj Tomaszewski?
— Tak, słucham.
— Niestety zła wiadomość… Pana żona, Olga Nowak, nie odzyskała przytomności i zmarła dziś rano. Proszę przyjechać po dzieci – jutro wypis, sprawy formalne załatwimy na miejscu.
„Nic nie wiem, tylko w rubryce ‘ojciec’ widnieje pana imię, więc proszę przyjechać po bliźniaki!”
Minęły trzy lata od rozwodu, gdy niespodziewanie zostałem ojcem nowonarodzonych chłopców. Sam winien, trzeba było formalnie zakończyć małżeństwo! A jednak jak się okazało, to był szczęśliwy zbieg okoliczności…
Z Olgą byliśmy małżeństwem dziesięć lat. Mieliśmy dwie córki, niespełna rok różnicy, Kornelia i Dorota. Żyliśmy jak wszyscy: dzień pracy, wieczory dla rodziny, ale coś zaczęło się psuć, gdy żona coraz częściej znikała gdzieś po pracy. To koleżanka, to kolejka w sklepie, to pilne nadgodziny… Aż w końcu „życzliwi” donieśli mi, iż Olga ma kochanka.
Oczywiście nie czekałem i zarzuciłem jej to w twarz. Olga natychmiast przeszła do obrony, a wiadomo, iż najskuteczniejsza obrona to atak. Żaliła się, iż nie poświęcam jej uwagi, iż czuje się zaniedbana, iż rutyna pochłonęła jej czas, a dziewczynki… córki rzekomo kochały tylko mnie… Wykrzyczała to wszystko i oświadczyła, iż odchodzi do tamtego. I odeszła. Naprawdę. Zostawiła córki ze mną.
Kornelia i Dorota długo nie mogły zrozumieć, gdzie podziała się matka, ale z czasem przywykły. Akurat w pracy zaproponowano mi przenosiny, kierowanie nowym oddziałem w innym mieście. Przyjąłem ofertę. Pakowaliśmy się z córkami w pośpiechu, wszystko stało się tak szybko, iż wyjeżdżając, nie zdążyłem sfinalizować rozwodu z Olgą urzędowo.
Na nowym stanowisku poznałem wspaniałą kobietę. Nastka była w moim wieku i też samotnie wychowywała dwie córki. Nie zwlekając, postanowiliśmy zamieszkać razem, tworząc dużą rodzinę. Nasze dzieci były niemal w tym samym wieku, wieczorami w domu rozbrzmiewał nieustanny gwar: dziewczyny albo radośnie bawiły się razem, albo się kłóciły o byle co – prawdziwy żłobek, na Boga! Z Nastką nie mogliśmy nacieszyć się tym widokiem, choć w sekrecie staraliśmy się o syna. Bez skutku.
W momencie tego dziwnego telefonu, żyliśmy z Nastką już dwa lata i niemal straciliśmy nadzieję na syna… Cóż, nie dane nam, będziemy kochać dziewczynki. Więc ten telefon…
Numer na wyświetlaczu był mi znany – to był stacjonarny z mojego rodzinnego miasta:
— Mikołaj Piotrowicz?
— Tak, słucham.
— Mam złą wiadomość… Pańska żona, Olga Pawłowna, niestety nie odzyskała przytomności i dziś zmarła. Proszę przyjechać po dzieci, wypisują je jutro, a w sprawie Olgi Pawłowny wszystko wyjaśnimy panu jutro.
— Co to za żarty? Nie widziałem Olgi Pawłowny od trzech lat, a jej dzieci są teraz przy mnie!
— Nic nie wiem, w rubryce ‘ojciec’ widnieje pana imię, więc proszę przyjechać po bliźniaki!
Po drugiej stronie słychać było rozłączenie. Zdezorientowany, sprawdziłem numer przez internet: to naprawdę był telefon miejskiego szpitala położniczego.
Nastka patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, też nie pojmując sytuacji, słyszała całą rozmowę. gwałtownie spakowaliśmy bagaże, zawieźli dziewczynki do babci i dziadka, by ruszyć wyjaśniać, co spotkało moją byłą żonę.
Pod szpitalem spotkaliśmy przyjaciółkę Olgi. To ona opowiedziała nam, iż kochanek zostawił ją zaraz po tym, jak powiedziała mu o ciąży. Czekała bliźnięta, ciąża była bardzo trudna, a pod koniec coś poszło tragicznie… Dzieci uratowano, ale matka zapadła w śpiączkę i po kilku dniach odeszła. Bliźniaków trzeba było zarejestrować po urodzeniu, ale matka w takim stanie nie mogła podać aktualnych danych, więc zapisano je na podstawie informacji z Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie przez cały czas figurowałem jako jej mąż, automatycznie stając się ich ojcem.
Przyjaciółka Olgi, roztrzęsiona, opowiedziawszy to wszystko, obiecała pomoc w razie czego i odeszła. Nastka stała obok i ściskała moją dłoń z niezwykłą siłą.
— Nastuś, co się stało?
— Mikołaju… przecież zabierzemy je do nas, prawda?
Widać było, iż Nastka z całych sił stłumia radosny uśmiech.
— Te bliźniaki?
— Tak, tak… No proszę! A nuż nasze własne nigdy się nie uda, a tu od razu dwa, gotowe…
— Nastuś, to nie zabawki, żeby tak… Nie wiem…
— Mikołaju, mówię serio! A nasze dziewczyny jak się ucieszą! Twoim to w dodatku na wpół rodzonymi braćmi… No, Mikołaju…
Pokrótce, nie oprzełem się. Zabraliśmy bliźniaków, Olgę odprowadziliśmy na miejsce wiecznego spoczynku, jak należy.
Dziewczynki wprost skomlały z euforii na widok braciszków i dopytywały, jak to możliwe, iż nie zauważyły ciążowego brzucha u cioci Nastusi.
**Chłopcy, Wojtek i Kazimierz, powoli wrastali w gwar naszego domu, spełniając najgłębsze marzenia, choć ich przybycie okazało się najwspanialszym nieporządkiem, jaki mogliśmy sobie wymarzyć.**

Idź do oryginalnego materiału