Niepewność w poczekalni: rozmowa pokoleń przed istotną decyzją.

polregion.pl 3 godzin temu

W korytarzu żeńskiej przychodni na ławce siedziała starsza kobieta. Obok niej przysiadła szczupła dziewczyna, może piętnastoletnia, w krótkiej spódniczce, spod której wystawały ostre kolanka. Babcia przyprowadziła wnuczkę na zabieg.

Babcia co chwilę ciężko wzdychała. Wnuczka rozglądała się wystraszona. Obok niej leżała reklamówka. Podeszła młoda kobieta, około trzydziestki, i usiadła obok.
— Tutaj macie iść?
— Tak… A powiedz, to bardzo boli?
— Nieprzyjemne, oczywiście, ale znieczulą. Najważniejsze, iż trwa krótko, pięć minut, jeżeli wczesny termin. Tak mówią, ale ja też tu pierwszy raz. Przyznam, sama się boję. I w głębi duszy wiem, iż dziecko przecież niczemu nie winne…
— Jezu, cóż za nieszczęście… Rozumie pani, to moja wnuczka, dziewiąta klasa, a ten chłopak ją oszukał, rzucił… A teraz w ciąży. On choćby wiedzieć nie chce o dziecku. I co my mamy robić? Musi szkołę skończyć… Rodziców nie ma, sama ją wychowałam… O, co za bieda…
— Babciu, już dość, nie drzyj mi serca, i tak źle… Ta pani właśnie powiedziała, iż nie będzie bolało, raz i po sprawie.
— Ależ, wnusiu, tam przecież żywe dziecko, a ty „raz i po sprawie”… Dziewczynka nie ma w tym winy, słusznie ta pani mówi. Wiesz co, wstawaj, idziemy do domu, jakoś damy radę. Za wojny rodziły i przeżyły. Poradzimy sobie. A ten twój Krzysiek niech se leci, ojciec jeden… Wstawaj, bierz torbę, nie mamy tu co robić.

Dziewczyna jakby tylko na to czekała. Porwała reklamówkę i ruszyła do wyjścia, babcia poszła za nią. Kobieta na ławce uśmiechnęła się, patrząc za nimi, myśląc o czymś swoim…

**Dwadzieścia lat później**

— Mamo, kocham go, to poważna rzecz, uwierz! Tomek jest dobrym chłopakiem, ma przed sobą przyszłość!
— Jaką przyszłość, jeżeli się pobierzecie… Kończcie studia, a potem zobaczycie!
— Mamo, mamy po dwadzieścia lat, nie dzieci. Ślub nauce nie przeszkodzi, zwłaszcza iż nie wydamy pieniędzy, tylko podpiszemy papiery. Kolacja w restauracji z rodzicami Tomka i jego babcią, a z przyjaciółmi potem osobno. Tomek bardzo kocha babcię, to ona go wychowała.
— O, Kasia, co się nie zrobi dla ukochanej córki! Trzeba będzie poznać rodziców Tomka, przecież to przyszli swaci…
— Zaproś ich do nas, mamo…

— Witajcie, proszę wejść! Jestem mama Kasi, Kinga. Siadajcie, proszę…

Patrząc na babcię Tomka, Kinga miała wrażenie, iż już ją gdzieś widziała. Jego mama, Ola, była bardzo młoda, wyglądała kilka starzej od syna. W rozmowie wyszło na jaw, iż urodziła go jako szesnastolatka, po swoim koledze z klasy, który najpierw wyparł się dziecka, a potem musiał się z nią ożenić, by uniknąć sądu. Na papierze byli mężem i żoną, ale nigdy nie mieszkali razem, w końcu się rozwiedli.

— Wie pani, Kinga, wstyd się przyznać, ale chcieliśmy się pozbyć Tomka… Ola była jeszcze dzieckiem, jaka z niej matka? Nie miała rodziców, mama wcześnie zmarła, ojciec przepadł w więzieniu. Ja ją samotnie wychowywałam. A tu niespodziewany wnuk… Gdzie rodzić? Komu?

Gdy przyszliśmy do szpitala, czekaliśmy na tę procedurę, podszedł do nas dziewczyna. Też na aborcję. Powiedziała, iż dzieci są niewinne, i jakby mnie ktoś obudził — jak można zabić niewinne dziecko? To był znak z góry, żebyśmy zatrzymali Tomka.

Ta dziewczyna była zesłana przez Boga. Wyszliśmy ze szpitala. Ola do końca chodziła do szkoły, skończyła podstawówkę, więcej nam nie było trzeba. Urodził się Tomek, ja z nim zostałam, a Ola poszła do szkoły zawodowej, nauczyła się cukiernictwa. Krzysiek, jego ojciec, nigdy nie pomógł, ani jego rodzice.

Jakoś się udało. Ola później wyszła za dobrego człowieka, urodziła jeszcze córkę. Teraz piecze torty na zamówienie, całkiem nieźle zarabia. Niech się pani nie martwi, jeżeli Tomek i Kasia się pobiorą — mają gdzie mieszkać, oddam im swoje mieszkanie, a sama do Oli się przeprowadzę. Oto nasza historia.

Kinga nie wierzyła własnym uszom. To były te same babcia z wnuczką, które wyszły ze szpitala. To dzięki nim zdecydowała się zostawić dziecko, swoją ukochaną Kasię…

Po tamtej rozmowie nagle poczuła spokój, zrozumiała, iż musi urodzić, wszystko będzie dobrze. Dziecko było od żonatego mężczyzny, jej pierwszej miłości. Życie ich rozdzieliło, a gdy znów się spotkali, on był już związany. Tylko raz się widzieli, po czym okazało się, iż jest w ciąży.

Nie chciała niszczyć jego rodziny, nie powiedziała o dziecku, myśląc, iż nie ma prawa go rodzić, psuć życie sobie i jemu.

Decydując się na aborcję, Kinga przekonywała siebie, iż tak będzie lepiej. Ale ta babcia z wnuczką w pięć minut zmieniły jej myślenie. Skoro oni dadzą radę, to ona tym bardziej. To musiał być znak.

Wyszła ze szpitala za nimi. Ciąża i poród przebiegły dobrze, urodziła jedyną córeczkę, najukochańszą osobę na świecie.

I oto los znów ich połączył. Tym razem z radosnego powodu. Dzieci, których mogło nie być, chcą się pobrać. Czy to nie znak przeznaczenia?

Często dostajemy znaki z góry. Jedni słuchają, drudzy nie. Czasem wystarczy pięć minut, by zmienić życie. Decyzja, by zostawić niechciane dziecko… A potem nie wyobrażasz sobie życia bez niego i drżysz na myśl, iż mogłoby go nie być…

Życie pisze różne scenariusze, ale jeżeli czujesz, iż popełniasz błąd — zatrzymaj się. Czasem pięć minut decyduje o wszystkim…

Idź do oryginalnego materiału