Fatalny błąd: nie posłuchałam babci i straciłam prawdziwą miłość
Minęło ponad dwadzieścia lat, ale wciąż wracam myślami do tego jednego dnia – dnia, w którym moja babcia, kobieta o dobrych oczach i nieskończenie mądrym sercu, powiedziała mi, iż popełniam wielki błąd. Wtedy tylko się zaśmiałam i uparcie wkroczyłam w dorosłe życie. Byłam młoda, zakochana i pewna, iż wiem lepiej. Ale dzisiaj, po dwóch dekadach, muszę przyznać: babcia miała rację.
W tamtych latach byłam studentką, piękną, pełną nadziei i szaleńczo zakochaną w szkolnym ukochanym — Mateuszu. Wysoki, wysportowany, pewny siebie – był obiektem uwielbienia nie tylko dla mnie, ale i wielu innych dziewczyn. Razem dostaliśmy się na uniwersytet, choć on, jako sportowiec, odbywał służbę w jednostce sportowej w Warszawie, a ja studiowałam w instytucie w podwarszawskim miasteczku.
Zamiast korzystać z życia studenckiego i poznawać nowych ludzi, spędzałam wieczory przy salach sportowych, przy szatniach po meczach, byle tylko być blisko niego. Zazdrościłam mu o każdą dziewczynę w drużynie, o każdy wyjazd na zgrupowanie. Wydawało mi się, iż jeżeli nie będę przy nim, to ktoś mi go zabierze.
Potem zaczęły się problemy. Oboje byliśmy młodzi i beztroscy. Mateusz odmawiał używania zabezpieczeń, twierdząc, iż „lepiej to czuć” i „nie powinno być barier między nami”. Dla mnie było to pochlebne. Nie stosowałam hormonów, bałam się efektów ubocznych. Rezultat — dwie aborcje. On nie chciał dziecka, mówił, iż jeszcze za wcześnie. Obiecywał ślub – ale później. A potem znowu „nie czas”.
Za trzecim razem opowiedziałam o wszystkim mamie. Nie wytrzymała i zmusiła Mateusza do ślubu ze mną. Byłam w siódmym niebie – ślub, biała sukienka, fotografowie. choćby zgubiłam akt małżeństwa w drodze do restauracji. Babcia cicho powiedziała na ucho: „Panie Boże, miej ją w opiece…” – ale nie usłyszałam. Słyszałam tylko własne serce, głuche na głos rozsądku.
Kilka miesięcy później zaszłam w ciążę. Ale po dwóch aborcjach ciąża była bardzo trudna. Trafiłam na oddział pod opiekę lekarzy i leżałam tam miesiącami. Mateusz odwiedzał mnie coraz rzadziej. Zadręczałam się myślami, z kim jest, gdy mnie nie ma. Lekarze mówili: „Spokój jest potrzebny”, ale jak go osiągnąć, gdy codziennie żyjesz w niepokoju i zazdrości? Ostatecznie dziecko urodziło się przedwcześnie i nie przeżyło.
Babcia przytuliła mnie po wypisaniu i szepnęła: „Czasem Pan Bóg zabiera, żeby ocalić”. Ale wtedy tylko płakałam. Nie rozumiałam, iż to było wybawienie przed większym cierpieniem.
Aby zemścić się na Mateuszu za zdrady, sama zaczęłam szaleć. Imprezy, krótkie romanse – myślałam, iż jeżeli on poczuje ten sam ból, wszystko będzie uczciwe. Ale on się tylko śmiał, filozofował o „stresie” i „odbudowie męskiego ego”. Dopóki w moim życiu nie pojawił się On.
Paweł — kuzyn mojej najlepszej przyjaciółki. Poznała nas, by mnie rozproszyć. Sama często odmawiała spotkań w ostatniej chwili, zostawiając nas samych. Nie oceniał mnie, nie dawał rad, nie próbował mnie „naprawić”. Po prostu słuchał. Patrzył w oczy. Milczał obok, gdy cierpiałam. A potem – jedna noc. Ta jedyna. Była inna. Jakbym zrzuciła skórę. Po raz pierwszy od dawna poczułam się kochana i pożądana, a nie tylko kimś żoną czy byłą kochanką.
Mateusz zrozumiał, iż się zmieniłam. Przychodził każdego ranka do domu mojej babci, czekał, nic nie mówiąc. Tylko patrzył. Smutno. Jak porzucony pies. Wahałam się. Pewnego wieczoru na Matki Boskiej Zielnej babcia zaprosiła w gości moją przyjaciółkę i jej brata. Ale przyszedł tylko on. Z bukietem. Z posmutniałymi oczami. „Odchodzę,” powiedział. Wręczył mi kwiaty. I odszedł. Po pięciu minutach na progu stał Mateusz. Wpuściłam go.
To był mój fatalny błąd.
Przekonałam siebie, iż wszystko było pomyłką, iż Mateusz to moja jedyna miłość. Babcia płakała i mówiła: „Prawdziwa miłość tworzy dzieci. A u was tylko rany…” Rok później odszedł sam. Oficjalnie – ponieważ nie mogłam już rodzić. W rzeczywistości – bo nic nas już nie łączyło.
Poślubił inną kobietę, ale niedługo znowu się rozwiódł. Teraz cierpi, bo była żona nie pozwala mu widywać się z synem. Ja wyszłam za mąż za mężczyznę, który był spokojną przystanią w burzliwym morzu mojego życia. Odszedł zbyt wcześnie, ale naprawdę go kochałam. I jestem wdzięczna za każdy dzień z nim.
Jednak Paweł… Nigdy nie wrócił. Nie szukałam go. Za późno. Straciłam moment. I całe moje życie stało się dowodem na to, iż jeżeli nie posłucha się swojego serca we właściwym momencie – potem żaden rozsądek nie ocali.
Nie wiem, gdzie teraz jest. Może jest szczęśliwy. Może nie. Ale pamiętam jego ciepło, pamiętam jego głos i za każdym razem, gdy wiosną kwitną pierwsze kwiaty, przypominam sobie jego bukiet i jego oczy.
Moja babcia odeszła, nie doczekawszy, abym przyznała na głos: miała rację. Ale jeżeli dusza słyszy – to wie. Wybaczyłam sobie i jej. Nie pozwolę już nigdy nikomu podejmować decyzji za mnie. Bo czasem – jedno słowo, jeden wybór, jedna noc – mogą zmienić całe życie. I nie zawsze na lepsze.