No wczoraj o siódmej rano zadzwoniła do naszego mieszkania — teściowa z siostrzeńcem znów wdarli się w moje życie.
Mieszkam w małym miasteczku pod Krakowem, gdzie poranne rosy sprawiają, iż ulice są świeże i pachnące. Mam 34 lata, a moje życie stało się niekończącą się walką o odrobinę prywatności. Nazywam się Zofia, jestem żoną Krzysztofa i mamy trzyletnią córeczkę Zosię. Wczoraj o siódmej rano moja teściowa, Barbara Januszewska, pojawiła się u nas z siostrzeńcem i oznajmiła, iż „posiedzi u nas te dwie godziny”. Jej sposób na wpadanie bez zapowiedzi doprowadza mnie do szału, a ja nie wiem, jak postawić granice, nie niszcząc przy tym rodziny.
**Rodzina, w której chciałam spokoju**
Krzysztof to moja podpora. Pobraliśmy się sześć lat temu i byłam gotowa na życie z jego rodziną. Barbara Januszewska, jego mama, na początku wydawała się troskliwa: przynosiła domowe pierogi, zajmowała się Zosią, gdy wracałam do pracy. Ale jej „troska” gwałtownie zamieniła się w kontrolę. Mieszka w sąsiednim bloku i to stało się moją zmorą. Wchodzi, kiedy chce, bez dzwonienia, bez pukania i traktuje nasze mieszkanie jak swoje.
Mieszkamy w małym dwupokojowym mieszkaniu, które kupiliśmy na kredyt. Ja pracuję jako nauczycielka w podstawówce, Krzysztof jest mechanikiem, a nasze życie to ciągłe balansowanie między pracą, Zosią i domem. Ale Barbara Januszewska nie szanuje naszego rytmu. Może się zjawić o każdej porze — rano, w południe, późnym wieczorem — a każda jej wizyta to zamieszanie. Jej siostrzeniec, 10-letni Bartek, syn jej siostry, często ją towarzyszy, a jego obecność tylko pogarsza sprawę.
**Poranek, który wszystko zmienił**
Wczoraj o siódmej rano ktoś zadzwonił do drzwi. Byłam niewyspana, Zosia jeszcze spała, a Krzysztof szykował się do pracy. Gdybym wiedziała, kto stoi za drzwiami, nie otworzyłabym, ale niestety, zrobiłam to. W progu stała Barbara Januszewska z Bartkiem. „Zosiu, posiedzę u was te dwie godziny, mam spotkanie o 9, a Bartka nie ma z kim zostawić” — powiedziała, choćby nie pytając. Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, weszła do pokoju, a Bartek zaczął biegać po mieszkaniu i krzyczeć.
Zamknęłam usta z wrażenia. O siódmej rano mój dom to nie przedszkole! Próbowałam delikatnie dać do zrozumienia, iż to nie jest dobry moment: „Barbara Januszewska, mamy swoje plany, Zosia jeszcze śpi”. A ona tylko machnęła ręką: „Oj, Zosiu, nie przesadzaj, to tylko chwila”. Te „dwie godziny” przeciągnęły się do południa. Bartek włączył telewizor na pełną głośność, obudził Zosię, rozrzucił jej zabawki. Barbara Januszewska piła herbatę i opowiadała o swoich sprawach, zupełnie nie widząc, iż mam dość. Kiedy wreszcie wyszli, zobaczyłam sok wylanNa kanapie i stertę brudnych talerzy w stercie w zlewie.