NIEWINNA – Prawda Aż do Końca

polregion.pl 17 godzin temu

JADWIGA, pięcioletnia sierotka, od pierwszych dni życia pozostała jedyną w rodzinie. Najpierw zachorowała i zmarła matka, niedługo po tym pożegnała się na zawsze z ojcem, a pół roku później odszedł dziadek. Babcia wytrzymała najbliższy rok, po czym także odeszła.

Opiekę nad Jadwigą przejęła ciotka, zamieszkała w odległej wsi pod nazwą Klimontów, gdzie samotnie wychowywała troje własnych dzieci. Dom ciotkiopiekunki nie był łatwą przystanią. Ciotka nie szczędziła krzyków, biła surowo, a jedynie pod ikonami płakała gorzkie łzy. Dzieci podchodzące ostrożnie do matki, obejmowały ją i współczuły. Tak przelotnie w domu zapadał kruchy pokój.

Jadwiga trzymała się z daleka od tej niespokojnej rodziny, obawiając się poparcia rozgniewanej ciotki. Marzyła o szybkim dorastaniu i wyjeździe z tego domu. Często wspominała własną rodzinę, w której panowała miłość i zrozumienie.

Mój słodki kochanie, czy naprawdę odejdziesz po mnie? jęczała chora mama, głaszcząc Jadwigę po głowie, czując zbliżający się koniec.

Lata mijały. Gdy Jadwiga skończyła osiemnaście, pożegnała się z ciotką i jej dziećmi, nie mając pojęcia, gdzie się uda. Chciała po prostu zerwać z nielubianym domem i jego lokatorami.

Powróciła do swojego rodzinnego miasta Krakowa, skąd ciotka zabrała ją kiedyś. W Krakowie powietrze wydawało się słodsze, gwiazdy jaśniejsze, a ludzie bliżsi. Wróciła do małego mieszkania, które kiedyś dzieliła z najbliższą rodziną. Wszystko było znajome i aż przesadnie miłe; zapach przywoływał wspomnienia beztroskich lat. Ciotka przez te lata wynajmowała to lokum innym najemcom.

Jadwiga podjęła pracę jako kelnerka w kawiarni. Obfite napiwki, nachalne zaloty i szampan w strumieniach jak nie dać się porwać temu wiru namiętności? Młode życie zakręciło się w zawrotną karuzelę.

Po roku Jadwiga została sama z noworodkiem w ramionach. Musiała wrócić do wsi, do ciotki. Oczywiście ciotka nie szczędziła krytyki:

Jeszcze nie zdążyłaś wskoczyć ze schodów, a już przyniosłaś dziecko!

Jednak przyjęła Jana, a nowo narodzoną dziewczynkę natychmiast chciała ochrzcić w miejscowej cerkwi. Niech anioł stróż rozwinie skrzydła nad tą dziewczynką tak nazwano ją Wera.

Jadwiga płakała dniami i nocami, mając wrażenie, iż jej młodość została na zawsze zrujnowana. Na szczęście w wiosce nuda nie wkraczała zawsze było coś do zrobienia.

Z czasem Jadwiga uspokoiła się, choć nie porzuciła marzenia o ucieczce ze wsi. Gdy tylko Wera urosła, Jadwiga znów myślała o wyjeździe. Ciotka dała jej ostatnią radę:

Patrz, córeczko, przyjemności mogą zaprowadzić cię na dno. Bądź wybredna w ludziach.

W Krakowie Jadwiga zapisała córkę do przedszkola i sama podjęła pracę jako pomocnica w straganie arabskiego handlarza, który sprzedawał słodkości z Bliskiego Wschodu. Arab, imieniem Asaf, obdarzał ją niejasnymi zalotami, obiecywał małżeństwo, wyjazd na ojczyznę i wprowadzenie do rodziny.

Jadwiga, przekonana o własnym szczęściu, urodziła kolejną córkę, którą Asaf chciał nazwać Jaśmina na cześć swojej matki. Niedługo po tym nowy ojciec zaczął się od niej trząść, zwolnił ją i zerwał wszystkie kontakty.

Tym razem Jadwiga nie chciała obciążać ciotki byłoby jej wstyd przyjść z dwójką półsierot.

Boże, po co mi kolejny błotny przeskok? gniewała się wewnętrznie. Postanowiła samodzielnie wyciągnąć się z tego bagna.

Jedyny Bóg wiedział, jak ciężko było młodej kobiecie. Gdy ręce spadały, chciało się wyć z gorzkiej samotności. Często wspominała słowa ciotki: Jesteś już bez rodu, bez plemienia. Licz się tylko na siebie. Może kiedyś promień słońca zajrzy w twoje okno.

Choć ciotka była złośliwa, stała się dla Jadwigi pewnym przykładem przetrwała, wychowała własne dzieci i przygarnęła sierotę, choć miała krewnych. Dopiero wtedy Jadwiga zrozumiała tę kobietę i nie oceniła jej tak surowo.

Lata mijały. Jadwiga stała się ostrożna w relacjach tak naprawdę ich nie było. Dzieci rosły, a obowiązków mnóstwo.

W trzydziestym siódmym roku życia los przyniósł jej spotkanie. Walenty, przystojny mężczyzna, zauważył Jadwigę w domu wypoczynkowym. Uwielbiał, jak opiekuje się córkami, jak rozmawia z nimi, jak uśmiecha się i patrzy jej w oczy.

Pierwszego wieczoru Jadwiga otwarcie opowiedziała mu o trudnym życiu, po prostu chciała się wylać. Walenty słuchał, kiwał głową, wciągał każde słowo. Na koniec powiedział:

Jadwigo, wyjdź za mnie za mąż. Nie pożałujesz.

I tak Walenty i Jadwiga zostali małżeństwem. Wera i Jaśmina polubiły Walentego, który ich szczerze kochał. Jadwiga jednak trzymała się z dystansu, obawiając się ponownego oparzenia. Nie wierzyła, iż ten mężczyzna może być jej przeznaczeniem; przeszłe błędy wciąż ją trzymały w ryzach. Traktowała małżeństwo jak dobrze odkurzoną szafę: Mąż nakarmiony, pościel wyprana czego chcieć więcej?

Walenty często sugerował wspólnego potomka, ale Jadwiga ignorowała te aluzje, mówiąc: Najpierw podnieśmy już istniejące córki.

Pewnego dnia Walenty, wściekły, krzyknął:

Królowo śniegu, choćby raz spojrzyłaś na mnie łaskawie!

Jadwiga odpowiedziała chłodno:

Co, mam cię ciągnąć za warkocz? Niech idą, nie płaczę.

Następnego ranka wróciła do domu i nie znalazła Walentego. Odeszło na zawsze.

Czemu mu czegoś brakowało? zastanawiała się Jadwiga. Na początku lubiła wolne życie: jadła, co chciała, spała, kiedy chciała, nikt nie krytykował brudnych naczyń, nieprany ręcznik czy brudne buty wolność!

Lata minęły, córki wyszły za mąż, wyleciały z rodzimego gniazda i założyły własne rodziny. Jadwiga została sama z wolnością i wspomnieniami. Nagle znów poczuła potrzebę zobaczyć Walentego choćby na chwilę, by zobaczyć, jak mu się żyje. Minęło dwadzieścia lat!

Z pomocą wspólnych znajomych dowiedziała się, iż Walenty mieszka na przedmieściach. Postanowiła wybrać się w odwiedziny. Przygotowała wymówkę:

Jeśli spotka żona Walentego, powiem, iż jestem daleką krewną.

Gdy podeszła do bramy, otworzyła ją kobieta około czterdziestu pięciu lat.

Kogo szukacie? zapytała zdziwiona.

Dzień dobry! Czy Walenty tu mieszka? wąchała niepewnie Jadwiga.

Mieszkał kim pan jest? dopytała.

Jestem… siostrą… kuzynką. Anią. wymyśliła Jadwiga na poczekaniu.

Witam, jestem Luśa, jego wdowa. przywitała ją właścicielka i wciągnęła do domu.

Jadwiga osłabła, nieco zawróciła w głowie. Luśa poprowadziła ją do łóżka, podała wodę.

Kiedy to się stało? wyszeptała Jadwiga.

Rok temu. Walenty był bardzo chory. Miał tajemnicę kochał inną kobietę, którą w snach przywoływał. Ja go kochałam, wybaczałam, choć zazdrościłam. Nie mieliśmy dzieci, bo on nie chciał.

Luśa wzdychała, łzawiąc, i dodała:

Gdy leżał w szpitalu, wyczułam, iż zbliża się koniec. Mówiłem: Walenty, znajdź swoją Jadwigę. Nie chciał.

Jadwiga, łamiąc łzy, wyznała:

Jestem ja, Jadwiga. Chciałam zobaczyć Walentego, ale za późno. Zniszczyłam jego miłość. Nie umiałam kochać, nie umiałam litości Byłam sierotą od pięciu lat, ciotka przygarnęła mnie w wiosce. Nie mogłam zaakceptować tego życia, uciekam we śnie. Gdy w końcu dostałam dowód, wszystko wydaje się przypieczętowane. Chciałam czystej miłości, a życie rzucało mnie w błoto. Dlatego nie ufałam nikomu, a Walenty to wyczuł.

Luśa, wzruszona, odpowiedziała:

Byłaś dla niego świętością! Gdybyś przyjechała rok wcześniej, może by się wyzdrowiał. Niestety, los postawił mnie w roli słuchaczki twojej wyznania Wydaje się, iż nie było wam szczęścia, a ty jesteś niewinna, nie dostałaś miłości w dzieciństwie.

Obie kobiety objęły się, płacząc, jakby były rodziną.

Tak kończy się opowieść o Jadwidze, niewinnej i ironicznie pokręconej przez los, której losy, mimo wszystkich przeciwności, wciąż szukają odrobiny słońca w polskim krajobrazie.

Idź do oryginalnego materiału