Ocalona przez macochę po śmierci ojca – teraz chcę jej podziękować

newsempire24.com 6 godzin temu

Z domu dziecka uratowała mnie macocha po śmierci ojca. Teraz chcę jej podziękować.

Moje życie w miasteczku Borowice było kiedyś pełne szczęścia: kochająca mama i tata, przytulny dom, dziecięcy śmiech. Ale tragedia podzieliła wszystko na „przed” i „po”. Mama zachorowała i odeszła, zostawiając mnie i tatę w pustce. Nie poradził sobie z rozpaczą – zaczął pić, a niedługo butelka stała się jego jedyną pociechą. Nasze życie zamieniło się w koszmar, a ja, mały chłopiec, znalazłem się na skraju przepaści.

Lodówka była pusta, brakowało jedzenia. Chodziłem w podartym, brudnym ubraniu, a koledzy z klasy pokazywali na mnie palcami i szeptali za moimi plecami. Wstyd przygnał mnie do domu – przestałem chodzić do szkoły, bojąc się drwin. Sąsiedzi zauważyli, co się dzieje, i zagrozili tacie opieką społeczną. Pracownicy socjalni przyszli, i na jakiś czas ojciec wziął się w garść: gotował, sprzątał, udawał, iż wszystko w porządku. Ale to była tylko maska. Pił jeszcze więcej, a niedługo w naszym domu pojawiła się nowa kobieta.

Miała na imię Jadwiga. Ja, dziesięcioletni Kuba, patrzyłem na nią z nieufnością. Jak tata mógł wprowadzić kogoś do naszego domu po mamie? Ale rozumiałem: jeżeli się ożeni, opieka społeczna zostawi nas w spokoju. Tak Jadwiga weszła w nasze życie, i ku mojemu zdziwieniu okazała się dobrą osobą. Miała syna, Marcina, w moim wieku, i gwałtownie się zaprzyjaźniliśmy. Tata wynajmował swoje mieszkanie, a my we czwórkę mieszkaliśmy w przestronnym mieszkaniu Jadwigi. Zdawało się, iż życie się układa, i zacząłem wierzyć w lepsze jutro.

Ale szczęście okazało się kruche. Po dwóch miesiącach tata zmarł. Jego serce nie wytrzymało alkoholu i bólu. Zostałem sam, a mój świat się zawalił. Zaraz po pogrzebie zabrano mnie do domu dziecka – tata i Jadwiga nie zdążyli się pobrać, więc nie byłem dla niej rodziną. Siedziałem w zimnym pokoju domu dziecka, wpatrując się w okno, i czułem, jak nadzieja umiera. Myślałem, iż jestem nikomu niepotrzebny, iż moje życie skończone.

Ale Jadwiga mnie nie zostawiła. Codziennie przychodziła do domu dziecka, przynosiła mi słodycze, rozmawiała, przytulała. Walczyła o mnie, zbierała dokumenty do adopcji, biegała po urzędach. Nie wierzyłem, iż to możliwe – zbyt wiele razy zostałem zdradzony. Ale pewnego dnia wychowawczyni powiedziała: „Kubo, pakuj rzeczy. Przyszła po ciebie mama”. Wyszedłem na podwórko, zobaczyłem Jadwigę i Marcina, i łzy same popłynęły. Rzuciłem się w ich ramiona, ściskając tak mocno, jakbym bał się, iż znikną. Przez łzy po raz pierwszy nazwałem ją mamą i dziękowałem bez końca.

Powrót do domu był cudem. Znów poczułem ciepło, bezpieczeństwo, miłość. Jadwiga stała się dla mnie nie macochą, ale prawdziwą mamą – słowo „macocha” choćby nie przechodzi mi przez gardło. Dała mi rodzinę, dom, nadzieję, gdy byłem na skraju rozpaczy.

Lata minęły. Skończyłem szkołę, poszedłem na studia, zdobyłem dyplom i znalazłem pracę. Z Marcinem zostaliśmy braćmi – nie z krwi, ale z ducha. Mamy swoje rodziny, ale nie zapominamy o Jadwidze. Co weekend jeździmy do niej do Borowic, gdzie wita nas ulubionymi pierogami, ciepłymi uściskami i mądrymi radami. Cieszy się naszymi sukcesami i pociesza w trudnych chwilach. Patrzę na nią i nie przestaję dziękować losowi za taką mamę.

Jadwiga uratowała mnie, gdy byłem nikomu niepotrzebny. Dała mi życie pełne miłości i sensu. Czasem myślę: co by było, gdyby po mnie nie przyszła? Czy dałbym radę sam? Jej postępowanie pokazujeNigdy nie zapomnę, ile dla mnie zrobiła, i zawsze będę starał się odwdzięczyć jej taką samą miłością i troską.

Idź do oryginalnego materiału