Było to dawno temu, w czasach, gdy życie potrafiło być równie ciężkie jak zimowy wiatr w Białymstoku. Słowo „zwrot” kojarzy się nam zwykle z zakupami – coś nie pasuje, nie podoba się, nie działa, więc oddajemy i bierzemy nowe. Ludzie przywykli, iż jeżeli coś nie spełnia oczekiwań, można to po prostu odesłać. Ale gdy pod tę definicję trafia istota ludzka – dziecko – świat zamienia się w bezduszną tragedię, od której mróz przechodzi po kościach.
Katarzyna nigdy nie poznała swojej prawdziwej rodziny. Od pierwszych dni życia – tylko metalowe łóżeczko w domu dziecka, białe ściany, pielęgniarki o zmęczonych oczach. Pewnego dnia jednak w jej szary świat wdarło się światło. Pojawili się nowi rodzice, zabrali ją do domu w Lublinie, obiecali, iż teraz wszystko będzie inacze. Dziewczynka była cicha, nieco zamknięta, ale starała się być grzeczna. Nauczyła się, gdzie w domu co leży, mówiła „dziękuję” i „proszę”, sprzątała, siedziała cicho, nie narzucała się. Nie wiedziała, czego od niej oczekują, ale bała się popełnić błąd. Bała się wrócić tam, skąd ją zabrano.
Ale to nie wystarczyło. Nowa rodzina gwałtownie zrozumiała, iż dziecko jest „nie takie”. Nie uśmiechała się, nie rzucała w ramiona, nie przytulała. Nie była zabawką. Kasia przypadkiem usłyszała rozmowę: „Co z nią zrobić? Kamienna twarz, zero radości. Nie czuć, iż to nasze dziecko. Oddamy.” Słowo „oddamy” spadło na nią jak cios w twarz.
I tak, jak wadliwa lalka, znów znalazła się za drzwiami sierocińca. Nikt nie wytłumaczył jej dlaczego. Po prostu zawieźli i zostawili. Gdyby to był drugi raz w życiu, może by zrozumiała – takie rzeczy się zdarzają. Ale to już był drugi raz w jednym, krótkim dzieciństwie.
Katarzyna nikogo nie obwiniała. Uznała, iż to jej wina. Nie w ludziach, którzy obiecali dom, a potem zmienili zdanie, ale w niej. Musiała być zła. Nie spełniła oczekiwań.
Tymczasem tej, która zabrała ją kiedyś do siebie, przytrafiła się tragedia. Danuta i jej mąż postanowili zostać rodziną zastępczą. On początkowo ją wspierał, ale później wszystko się zmieniło. Po rozwodzie świat się zawalił – brakowało choćby na jedzenie. Łzy, nieprzespane noce, rozmowy z opartą na kredycie socjalną, rozpacz. Bez sił i środków, Danuta oddała Kasię z powrotem. Serce pękało, ale wyboru nie było.
Przez ten czas nie żyła – wegetowała. Jej dusza została tam, w tym sierocińcowym korytarzu, gdzie zacisnąwszy zęby, zostawiła dziewczynkę, którą już zdążyła pokochać. Aż pewnego dnia, gdy wydawało się, iż wszystko stracone, poszła do lombardu. Złoto, sprzęt, choćby rodzinny pierścionek – wszystko poszło za gotówkę. Znalazła tanie wynajmowane mieszkanie w Poznaniu, dostała ciężką, ale dobrze płatną pracę i… pobiegła do domu dziecka.
Danuta trzęsła się ze strachu. „Znienawidzi mnie. Zobaczy i odejdzie.” – myślała. Ale gdy Katarzyna ujrzała ją w progu – rozpłakała się i rzuciła w ramiona. „Czekałam. Wiedziałam, iż wrócisz.” – szepnęła dziewczynka.
Od tamtej pory znów były razem. Było ciężko. Danuta pracowała dniami i nocami, w domu skromnie, czasem trzeba było wybierać między chlebem a rachunkami. Ale każdego ranka zaczynało się od tego, iż Kasia, wciąż nieufna, zaglądała do pokoju, sprawdzając: czy mam tu jest?
Danuta nie raz płakała po cichu. Nie ze zmęczenia. Ze wstydu. Do dziś nie może sobie wybaczyć tamtego dnia, gdy zamknęła drzwi sierocińca za Kasią. Wiedziała, iż nigdy tego nie powtórzy. choćby gdyby miała zostać bez grosza przy duszy. Bo Katarzyna to nie rzecz. Nie towar z wadą. To człowiek. Malutka, krucha, która przeszła zbyt wiele. I choć świat bywa okrutny, choć są tacy, którzy oddają dzieci jak zepsute buty – ona, Danuta, nigdy na to nie pozwoli.
Teraz żyją skromnie, ale szczęśliwie. Kasia już się uśmiecha. Czasem śmieje się głośno. Zaczęła rysować. Marzy, by zostać malarką. A Danuta znów uczy się marzyć. O małym domku pod Warszawą. O nowej pracy. I – by nikt nigdy więcej nie czuł się jak odrzucona rzecz.